Miasto luster - Justin Cronin

NA KOŃCU PRZEJŚCIA


Miłośnikom fantastyki na zakończenie trylogii „Przejścia” przyszło czekać kilka ładnych lat. Tym, którzy czytali całość w oryginale, zajęło to sześć wiosen, z czego aż cztery na „Miasto luster”. Polscy czytelnicy zaś na oczekiwaniu łącznie spędzili ich osiem. Czy było warto? Jeśli jesteście fanami poprzednich części to tak, bo Cronin utrzymał poziom i zaserwował nam kawał dobrej, epickiej fantastyki, którą autentycznie przyjemnie się czyta.


Myśleli, że to już koniec. Mylili się.

Ponad dwie dekady temu wirole zniknęły, przestając stanowić zagrożenie, a nowe pokolenie nawet z bardzo już w nie nie wierzy. Republika Teksasu powoli staje się zwyczajnym miejscem do życia, a ludzie przestają ograniczać się tylko do dotychczasowych murów. Wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku, w co wątpią jedynie Michael Fisher i Lucius Greer, którzy zaczynają przygotowywać się na ewentualną zagładę ludzkości. A tymczasem w kanałach i tunelach pod Nowym Jorkiem czai się zło, gotowe w każdej chwili zaatakować niczego niespodziewających się ludzi. I to z jaką mocą!


Kto czytał poprzednie części trylogii, doskonale wie, czego oczekiwać od jej zwieńczenia. Kto nie czytał, cóż, nie ma chyba sensu, by swoją przygodę z prozą Cronina zaczynał od „Miast luster”. Nie żeby się miał w tym wszystkim pogubić – autor wita nas streszczeniem poprzednich tomów, a jego opowieść jest na tyle lekka i nieskomplikowana, że tyle wystarczy, by dobrze się tu poczuć. Lepiej jednak zacząć od początku. Raz, że dzięki temu nie stracicie nic z samej opowieści, dwa – i to jest rzecz istotniejsza – całość po prostu warto przeczytać.


Trylogia „Przejście” nie jest prozą z wyższej półki i z tym się musicie liczyć. To czysta rozrywka, ale jednocześnie nadzwyczaj udana zarówno jak na tak zgrany temat (postapo), jak i fakt, że to współczesne dzieło. Niewiele bowiem jest nowej fantastyki wydawanej na całym świecie, a już na pewno nie hity pokroju marnego „Metra 2033”, która by do mnie trafiła, a trylogia Cronina dała radę to zrobić. Nie mówię, że do końca, bo są tu słabsze momenty czy zbędne dłużyzny, a jednak autor przekonał mnie swoją wizją świata i przede wszystkim bohaterami – całkiem nieźle skrojonymi i zapadającymi w pamięć (przynajmniej robią to ci, którzy zapaść mają).


Ale dobry jest też styl Cronina: lekki, nieskomplikowany, a jednak odpowiednio rozbudowany. Dzięki niemu epickość i rozległość „Miasta luster”, a właściwie całej trylogii, nabiera lekkości powieści przygodowej i całość pochłania się szybko. Jednocześnie autor buduje całkiem udany klimat i nie żałuje nam mniej znaczących, ale jakże rozwijających jego uniwersum i dodających mu znajomego, bliskiego nam posmaku momentów. Do tego dochodzi dobra akcja, tajemnice i udane pomysły. Szukacie dobrego, wciągającego postapo w stylu Stephena Kinga, które da Wam zabawę na wiele dni? Trylogia „Przejście” to tytuł, który powinien przykuć Waszą uwagę.

Komentarze