NA
KOŃCU PRZEJŚCIA
Miłośnikom fantastyki na
zakończenie trylogii „Przejścia” przyszło czekać kilka ładnych lat. Tym, którzy
czytali całość w oryginale, zajęło to sześć wiosen, z czego aż cztery na
„Miasto luster”. Polscy czytelnicy zaś na oczekiwaniu łącznie spędzili ich
osiem. Czy było warto? Jeśli jesteście fanami poprzednich części to tak, bo
Cronin utrzymał poziom i zaserwował nam kawał dobrej, epickiej fantastyki,
którą autentycznie przyjemnie się czyta.
Myśleli, że to już koniec. Mylili
się.
Ponad dwie dekady temu wirole
zniknęły, przestając stanowić zagrożenie, a nowe pokolenie nawet z bardzo już w
nie nie wierzy. Republika Teksasu powoli staje się zwyczajnym miejscem do
życia, a ludzie przestają ograniczać się tylko do dotychczasowych murów.
Wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku, w co wątpią jedynie Michael
Fisher i Lucius Greer, którzy zaczynają przygotowywać się na ewentualną zagładę
ludzkości. A tymczasem w kanałach i tunelach pod Nowym Jorkiem czai się zło,
gotowe w każdej chwili zaatakować niczego niespodziewających się ludzi. I to z
jaką mocą!
Kto czytał poprzednie części
trylogii, doskonale wie, czego oczekiwać od jej zwieńczenia. Kto nie czytał,
cóż, nie ma chyba sensu, by swoją przygodę z prozą Cronina zaczynał od „Miast
luster”. Nie żeby się miał w tym wszystkim pogubić – autor wita nas
streszczeniem poprzednich tomów, a jego opowieść jest na tyle lekka i
nieskomplikowana, że tyle wystarczy, by dobrze się tu poczuć. Lepiej jednak
zacząć od początku. Raz, że dzięki temu nie stracicie nic z samej opowieści,
dwa – i to jest rzecz istotniejsza – całość po prostu warto przeczytać.
Trylogia „Przejście” nie jest prozą
z wyższej półki i z tym się musicie liczyć. To czysta rozrywka, ale jednocześnie
nadzwyczaj udana zarówno jak na tak zgrany temat (postapo), jak i fakt, że to
współczesne dzieło. Niewiele bowiem jest nowej fantastyki wydawanej na całym
świecie, a już na pewno nie hity pokroju marnego „Metra 2033”, która by do mnie
trafiła, a trylogia Cronina dała radę to zrobić. Nie mówię, że do końca, bo są
tu słabsze momenty czy zbędne dłużyzny, a jednak autor przekonał mnie swoją
wizją świata i przede wszystkim bohaterami – całkiem nieźle skrojonymi i
zapadającymi w pamięć (przynajmniej robią to ci, którzy zapaść mają).
Ale dobry jest też styl Cronina:
lekki, nieskomplikowany, a jednak odpowiednio rozbudowany. Dzięki niemu
epickość i rozległość „Miasta luster”, a właściwie całej trylogii, nabiera
lekkości powieści przygodowej i całość pochłania się szybko. Jednocześnie autor
buduje całkiem udany klimat i nie żałuje nam mniej znaczących, ale jakże
rozwijających jego uniwersum i dodających mu znajomego, bliskiego nam posmaku
momentów. Do tego dochodzi dobra akcja, tajemnice i udane pomysły. Szukacie
dobrego, wciągającego postapo w stylu Stephena Kinga, które da Wam zabawę na
wiele dni? Trylogia „Przejście” to tytuł, który powinien przykuć Waszą uwagę.
Komentarze
Prześlij komentarz