MISTRZU
ODMIENIONY
Chociaż „Vigilante: My Hero
Academia Illegals” jest serią słabszą od „My Hero Academii” – temu nie
zaprzeczy chyba żaden fan pierwowzoru – chyba całkiem nieźle przyjęła się na
polskim rynku, bo w ciągu niespełna pół roku dostaliśmy już cztery tomiki. A że
jednocześnie wydawany jest główny cykl, który liczy już 16 części, widać zainteresowanie
czytelników serią. Ale nie ma się co dziwić, skoro to po prostu świetna rzecz
nie tylko dla nastolatków.
Coś tu jest nie tak. Mistrz naszych
bohaterów się zmienił – z dziwnego, na normalnego, a to nie wróży niczego
dobrego. Pop ma zamiar wystąpić na festiwalu, na który ją zaproszono, mistrzu
nie ma nic przeciw temu… Co tu się właściwie dzieje?
„Vigilante: My Hero Academia
Illegals” to taki lekki, komiksowy bitewniak spod szyldu typowego shounena. Od
głównej serii spod szyldu „Akademii bohaterów” różnią go właściwie dwie rzeczy
– nazwiska twórców na okładce i kreska. Rysunki to oczywiście rzecz, której
straty żałuję najbardziej, bo „MHA” po prostu zachwycało na tym polu, podczas
gdy „Illegals” graficznie jest po prostu poprawną mangą, ale i tak dobrze bawię
się, sięgając po kolejne jej odsłony.
Tak w tej, jak i w głównej serii,
fabuła właściwie jest łudząco podobna. Główny bohater to nastolatek, który w
świecie, gdzie ludzie mogą pochwalić się niezwykłymi zdolnościami, chce pomagać
tym, którzy sami się nie obronią. Różnica polega na tym, że w „MHA” bohater
trafia do szkoły dla herosów, podczas gdy w „Illegals” musi działać poza
oficjalnymi ramami zarezerwowanymi dla podobnej działalności. Nie zmienia to
jednak faktu, że służy pomocą i że wynika z tego wiele problemów i walk,
typowych dla obu tytułów.
Oczywiście na tym nie koniec. Humor
to kolejna rzecz, jakiej oczekuje się od podobnych opowieści, jeszcze jedną są
seksowne dziewczyny – i obie tu znajdziecie. Łącznie z szybkim tempem,
sympatycznymi bohaterami i licznymi podobieństwami do komiksów superhero. Jak
zresztą mówią sami twórcy, w pracy nad tą serię inspirowali się zarówno
„Strażnikami” i komiksami o Batmanie Franka Millera (Hideyuki Furuhashi), jak i
„Spider-Manem” (Koichi). I chociaż ech tych wielkich dzieł tutaj nie widać,
całość spodoba się miłośnikom amerykańskich komiksów o superbohaterach. Kto
lubi takie klimaty, w obu seriach z „My Hero Academia” w nazwie znajdzie coś
dla siebie.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz