Coda, tom 1- Matias Bergara, Simon Spurrier

REQUIEM DLA ŚWIATA FANTASY


Non Stop Comics z nowym rokiem serwuje nam dwa nowe tytuły. Jednym z nich jest „Miasto wyrzutków”, któremu przyjrzę się przy najbliższej okazji, drugim „Coda”, postapokaliptycze fantasy, które czyta się naprawdę przyjemnie. Owszem, może i nie jest to żadne szczególnie odkrywcze dzieło, niemniej miłośnicy takich klimatów z pewnością znajdą tutaj coś dla siebie.


Wiecie, jak to bywa. Zaczyna się od końca, a potem jest… Koda. A właściwie coda, jak chce tego tytuł.

Apokalipsa dosięga magiczny świat. Niezwykłości niemal przestają istnieć, ale bynajmniej nie jest to koniec. W rzeczywistości, która nastaje główny bohater, były bard o imieniu Hum staje przed nie lada wyzwaniem. Musi bowiem ocalić dusz swojej żony. Jak się możecie domyślić, nie wie jeszcze co go czeka…


Postapo plus fantasy? Czemu nie! Zazwyczaj jednak to świat przyszłości po apokalipsie bardziej przypomina zacofaną rzeczywistość sprzed wieków, gdzie nie brak dziwnych, popromiennych bytów, a nie krainę fantasy spotyka Armagedon, ale to właśnie jest jeden z plusów tego dzieła. Gdzie indzie bowiem możecie obejrzeć zmutowanego jednorożca? Do tego dochodzi zwyczajowy quest, dużo akcji, dużo przepuszczonych przez krzywe zwierciadło motywów baśniowych i fantastycznych i tym podobne atrakcje.


Całość jednak to przede wszystkim lekka, prosta i szybka w odbiorze fantastyka. Nie macie co szukać tu większej głębi, to po prostu rozrywka bez większych ambicji, ale jednak udana, mająca swój urok i na pewno warta przeczytania, jeśli lubicie takie klimaty. Dla mnie „Coda” wygląda tak, jakby „Legendę” nakręcono w Czarnobylu, w okresie najgorszego promieniowania i dobrze się przy tym bawiono.  Oczywiście bez myślenia o konsekwencjach, za to z czerpaniem przyjemności z obcowania z dziwnościami.


Jeśli chodzi o szatę graficzną, to dość prosta, pozbawiona większej czerni, kolorowa robota. Wpadająca w oko, nieźle psująca do całości i mająca swój urok i klimat. Wydanie też jest udane, a „Coda” jako całość wypada sympatycznie. Kto lubi serie pokroju „Lafeusta z Troy” – opowieści Bergary i Spurriera nie brak bowiem humoru i krwawych scen – temu też spodoba się ten tytuł.









Komentarze