Hellboy: Opowieści - Mike Mignola, Richard Corben, Duncan Fagredo, Gabriel Bá, Fábio Moon, Mick McMahon, Gary Gianni
HELLBOY
W MEKSYKU
Hellboy się skończył. Nie
jakościowo, nie jako postać ani tym bardziej, jako popkulturowy fenomen, ale
seria o jego przygodach po prostu dobiegła końca. Jej finał dostaliśmy w tomie
6, w tomie 7 czekał na nas swoisty epilog w postaci „Hellboya w Piekle”, a
teraz? Cóż, może i wszystko zostało już wyjaśnione, wciąż jednak przeszłość
piekielnego chłopca skrywa wiele nieznanych dotąd wydarzeń i wciąż istnieją
krótkie formy ukazujące te epizody. I to właśnie je – głównie te z tomu „Hellboy
in Mexico” – czekają na nas w tym albumie.
Hellboy i Meksyk. Ileż wiąże się z
tym wspomnień. Dzieciństwo, wczesne lata, późniejsze śledztwa… Ale co jeszcze
się wśród nich kryje? Nietypowy cyrk, aztecka mumia, żywe trupy, ślub. Ślub?
Tak, Hellboy ma żonę. Ale jak to? I kogo? To już musicie odkryć sami!
„Hellboy” to seria tak kultowa, że
każda próba określenia jej tym mianem staje się jedynie powtarzaniem frazesów.
Oczywiście można by w tym miejscu próbować silić się na oryginalność, pytanie
tylko po co. To seria kultowa ze wszystkim, co hasło to ze sobą niesie i
określenie to doskonale oddaje charakter tego z czym mamy tu do czynienia. Ale
oczywiście nie najpełniej – do tego potrzeba jednak większej ilości słów, a i
one nie opiszą wszystkiego. Dopiero lektura komiksu pokaże Wam z czym macie do
czynienia, bo „Hellboy” to zdecydowanie więcej, niż poszczególne jego składowe.
I to o wiele więcej, niż mogłoby się wydawać.
Jeśli chodzi o konkrety, to seria przypomina
„Z archiwum X” w wersji weird fiction. Bardzo klasyczne, bo łączące w sobie
legendy z różnych stron świata, z horrorem, olschoolową fantastyką i opowieścią
akcji. Elementy superhero? Są, oczywiście, ale nie bójcie się, bo zostały nienachalnie
użyte, bohaterowie władają pewnymi mocami, ale pozostaje to utrzymane w
konwencji folklorystycznych przypowieści – tym razem głównie meksykańskich, co
zresztą w serii już się zdarzało.
Poza tym „Hellboy” po prostu zachwyca
zarówno nastrojem grozy i tajemnicy, jak i dynamicznymi sekwencjami walki. Ma
też swój urok, humor, lekkość… Długo można by wymieniać. Jednocześnie tom ten
da satysfakcję zarówno tym, którzy zachwycali się całością od początku, jak i
poczuli rozczarowanie finałem. „Hellboy: Opowieści” to powrót do krótkich
historyjek i skupienia się na akcji i legendach, a nie wielkich wydarzeniach,
których epickość zamykała się na kilkuset stronach starć i zwrotów akcji.
A wszystko to tradycyjnie znakomicie
zilustrowane – różnorodnie, bo nad poszczególnymi opowieściami pracował cały
zastęp najróżniejszych artystów, których style bywają zarówno realistyczne, jak
i cartoonowe. I pięknie wydane. Jeśli cenicie „Hellboya”, koniecznie
powinniście całość poznać, jeśli nie znacie, to dobry tom na niezobowiązującą
przygodę z cyklem. Tak czy inaczej warto, bo to po prostu rewelacyjny komiks.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz