NOWE
WOJNY OPIUMOWE
Po „Wojnę makową” sięgnąłem z dwóch
powodów. Pierwszym z nich jest miłość do azjatyckich klimatów, która została mi
z dziecięcej fascynacji mangą i anime (w końcu boom na japońską popkulturę
wybuchł w Polsce kiedy byłem dzieckiem i dosięgnęły mnie wszystkie jego
największe mody, od „Czarodziejki z Księżyca” przez „Dragon Balla” i „Pokemony”
na azjatyckich horrorach skończywszy), a która w ostatnich latach odżyła we
mnie z jeszcze większą mocą. Drugim zaś fakt, że po fantastycznych powieściach
Cixina Liu, które stały się dla mnie wielkim pozytywnym zaskoczeniem, chętnie sięgam
po do podobne utwory. Oczywiście żadne pozytywne nastawienie nie przekonałoby
mnie do tej książki, gdyby nie była dobra. Ale „Wojna makowa” na szczęście jest
udana, a przy okazji zaangażowana i to w niegłupi sposób.
Świat, w którym przyszło żyć Rin
nie jest rajem. Życie dziewczyny nie jest tu nic warte, a jeśli chce poprawić
choć trochę swój los, musi zrobić to albo przez łóżko człowieka, który co
najwyżej może napawać ją obrzydzeniem, albo wstępując do szkoły wojskowej.
Wybierając tę drugą ścieżkę Rin nie ma jeszcze najmniejszego pojęcia, dokąd ją
to zawiedzie i przed jakimi decyzjami stanie. Decyzjami, które zaważą na losach
wojny i jej człowieczeństwie…
Pierwszy tom cyklu „Wojen makowych”
to powieść, która zdobyła solidną ilość nominacji do licznych nagród, od Nebuli
i Locusa, po World Fantasy i British Fantasy Award. Po tym można by sądzić, że
jest to dzieło iście wybitne – co z tego, że debiutanckie, skoro niejeden
debiutant w historii literatury potrafił zaserwować czytelnikom prawdziwe
arcydzieło – ale prawda jest taka, że w tym wypadku mamy do czynienia po prostu
z dobrą książką. Tylko dobrą czy aż dobrą, to już musicie ocenić sami. Stylistycznie
rzecz jest bowiem dość prosta, niewymagająca, ale też i nierozczarowujący. To
poprawnie napisana lektura, lekka w odbiorze, jeśli chodzi o pisarstwo właśnie,
ale za to już w przypadku treści zdecydowanie cięższa i bardziej wymagająca.
Bo czy rozpatrywać „Wojnę Makową”
jako literaturę fantasy spod szyldu alternate history, czy też jako krytyczne
spojrzenie na chińską rzeczywistość, trudno nie dostrzec tu czegoś więcej, niż
to, co widać na pierwszy rzut oka. Z jednej strony mamy tu głos w kwestii
sytuacji kobiet, z drugiej mroczne, wręcz depresyjne ukazanie azjatyckiej
codzienności, pozornie fikcyjnej, ale tylko pozornie. Całość powstała zresztą z
inspiracji traumami autorki, jej studiami nad chińską strategią wojskową, losami
Mao Zedonga i wojnami opiumowymi. Nie
jest to jednak fantastyka militarna, nawet jeśli zahacza o takie realia, ale
nie jest to też do końca fantastyka, choć z czasem pojawia się wiele
fantastycznych elementów, chyba że taka bardziej przyziemna, ludzka. Co nie
przeszkadza jej w byciu lekką, dynamiczną lekturą, w której nie brak wydarzeń,
za to, choć całość ma ponad 600 stron, brak jest większych dłużyzn.
Przy okazji powieść została ładnie
wydana i nieźle zilustrowana przez Przemysława Trucińskiego. I chociaż na razie
nie jest to jeszcze wybitna fantastyka, warto ją poznać, bo cała trylogia
zapowiada się naprawdę intrygująco. I warto będzie czekać na kolejne tomy.
Komentarze
Prześlij komentarz