CZERWONY
SYN
Dobry autor i ciekawy opis – tyle
wystarczyło, by „Divinity” zwróciło na mnie swoją uwagę. Nie oczekiwałem
oryginalności, nie ma się co oszukiwać, ale miałem nadzieję na dobrą zabawę. I
dokładnie to dostałem. Na dodatek naprawdę bardzo dobrze wykonane i utrzymane
na dobrym poziomie. A co ważniejsze, roztaczające ciekawe perspektywy na
przyszłość.
Czasy komunizmu. Związek Radziecki usiłuje
dotrzeć tam, gdzie dotąd nie zdołał nikt. Ekspedycja zostaje więc wysłana w
kosmos, misja jest niebezpieczna, ale nikt nie wie, co przyniesie. W
przestrzeni kosmonauci coś odkrywają, wraca jednak tylko jeden z nich i to z
boskimi mocami. Co to będzie oznaczać dla mieszkańców Ziemi? Ktoś kto potrafi
zmieniać materię i zaginać czasoprzestrzeń siłą woli może być wielkim sojusznikiem
albo równie wielkim wrogiem. Ziemscy herosi mają więc problem, ale czy
wszystkie zainteresowane strony mają choć cień wyobrażenia o tym, co ich czeka?
Matt Kindt to nie scenarzysta
należący do czołówki amerykańskich twórców komiksu, nie ma się co oszukiwać, a
zarazem to bardzo dobry pisarz, który tworzy różnorodne komiksy. Bo kto
powiedział, że tylko najsłynniejsi artyści są też tymi najlepszymi, prawda?
Kindt dał nam kilka niezłych komiksów superhero („Amerykańska Liga
Sprawiedliwości #1: Najbardziej niebezpieczni”, „Suicide Squad: Oddział
Samobójców” #1 i #2), przyłożył rękę do bawiącego się konwencją super i antyhero
albumu „Czarny Młot '45”, pisał science
fantasy „X-O Manowar” czy kryminał / thriller „Grass Kings”. Teraz zaś serwuje
nam połączenie science fiction z komiksem superbohaterskim i robi to w naprawdę
dobrym stylu.
„Divinity” to mix kosmicznego SF z
opowieściami typu „Superman: Czerwony syn”. Wyprawa w kosmos, która idzie nie
tak, to pomysł równie zgrany, co wciąż atrakcyjny, bo dający niezliczone wręcz
możliwości rozwinięcia go w coś świeżego. Kindt dodaje do tego wątek rodem ze
wspomnianego komiksu Millara i przekuwa we własne dzieło. Dzieło udane, bardzo klimatyczne
i mimo wszystko zachowujące całkiem sporo świeżości. Czyta się to bardzo przyjemnie,
z zainteresowaniem i lekkością. Na nudę nie ma tu miejsca, a całość otwiera
ciekawe perspektywy na kolejne komiksy z serii – miniserie „Divinity II”,
„Divinity III: Stalinverse”, „Divinity III: Heroes of the Glorious Stalinverse”,
„Eternity” oraz oneshot „Divinity #0”.
Graficznie też nie można „Divinity”
właściwie nic zarzucić. Kreska jest odpowiednio realistyczna i cartoonowa
zarazem, czysta i brudna i uzupełniona o dobry kolor, który co prawda momentami
bywa nieco słabszy, gdy do głosu dochodzą komputerowe fajerwerki, ale i tak
jest dobrze. A jako całość, mamy tu do czynienia z po prostu bardzo dobrym
komiksem dla miłośników science fiction i superhero.
Komentarze
Prześlij komentarz