DIE
OFF
Dość długo zabierałem się do
lektury trzeciej i docelowo ostatniej odsłony „Fight Clubu”. Pierwsza cześć w
formie powieści to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza książka jaką w życiu
czytałem, a jej wielopoziomowa głębia i obleczenie w formę opowieści sensacyjnej
teorii filozoficznych i psychologicznych stanowi materiał do wielogodzinnych rozważań.
Cześć druga, choć świetna, okazała się odejściem autora nie tylko od
powieściowej formy na rzecz komiksu, ale też porzuceniem realizmu na rzecz metafikcji,
co nie wyszło całości na dobre. Teraz Palahniuk idzie jeszcze dalej, nie tylko wkraczając
jeszcze mocniej na tereny fantastyki, ale także splatając wątki i fabuły różnych
swoich powieści. I chociaż w efekcie dostajemy najsłabszą odsłonę „FC”, wciąż
jednak jest to dobra opowieść, choć, oczywiście, nie dla wszystkich.
Zdawało się, że jest po wszystkim.
Rize or Die przestało istnieć, projekt Tylera został powstrzymany… Ale pojawia się nowe zagrożenie w postaci
organizacji Die Off, o zasadach działania której nawet Tyler nie ma pojęcia i
tajemniczego wirusa, który rozprzestrzenia się na cały świat. A to przecież
tylko początek. Marla jest w ciąży, poród zbliża się wielkimi krokami, jednak
nie przeszkadza to licznym kochankom i gwałcicielom nawiedzać jej dom. Jej mąż też
daleki jest od bycia grzecznym, a tymczasem pojawia się tajemniczy obraz, przez
który można przedostać się do innego świata. Czemu jednak służy to wszystko? I
do czego zmierza? Gdy akcja pędzi na złamanie karku a wydarzenia następują jedne
po drugich, na jaw wychodzi ostateczna prawda o Tylerze…
Kuloodporny płód? Hitler?
Aniołowie? Prawda o ojcu Marli?
Chuck Palahniuk już całkowicie
odrywa się od ziemi, by dostarczyć nam finał swojego opus magnum i na nowo
zrewidować wszystkie stawiane dotychczas tezy. Chęć pobicia swojego ojca
nabiera tu zupełnie nowego znaczenia, kiedy dowiadujemy się, kto tak naprawdę
jest ojcem Tylera. Tak samo, jak zwroty pokroju tego, że życie wydaje nam się piekłem,
bo oczekiwaliśmy po nim raju. Właściwie wszystkie najważniejsze elementy twórczości
Palahniuka znajdują tu swoje odbicie, zaczynając od „Udław się” (pudel), przez
„Ranta” (wątki z rodzicami Marli, przypominające analogiczne momenty dotyczące rodziców
Bustera Caseya) i „Dziennik” (obraz), po dylogię „Potępieni” / „Przeklęci” (do
syna bohaterów dzwonią m.in. Leonard czy Babette, bohaterowie tamtego dzieła). Sięgać
po „Fight Club 3” znając poprzednie dwa tomy, a nie znając przynajmniej tych tytułów
nie ma najmniejszego sensu. Najlepiej zaś znać całą bibliografię autora z
Portland, bo mamy nawet tu momenty odwołujące się do niewydanego w Polsce
„Adjustment Day”.
Wszystkie to nawiązania sprawiają
jednak, że „FC 3” staje się też swoistym uzupełnieniem szczególnie „Potępionych”
i „Przeklętych”, ukazując nam, że Tyler stał za wieloma wydarzeniami i właściwie
cała twórczość Palahniuk dzieje się w jednym uniwersum. Zresztą autor
powiedział kiedyś, że chciał w „FC 2” stworzyć własny świat na miarę „Mrocznej Wieży”
Stephena Kinga, w której zbiegały się wszystkie kingowskie utwory i to osiągnął
w tym momencie. Sam Palahniuk zresztą też pojawia się w tym komiksie, choć w
poprzednim tomie ginął, co stanowi kolejny ciekawy metafikcyjny dodatek.
Oczywiście na takich zabawach traci
nieco sama fabuła, która ma jedynie zadanie skleić to ze sobą i zdaje się momentami,
że niewiele poza tym. Owszem, jest tu głębia, są filozoficzne i psychologiczne dywagacje,
analiza kondycji człowieka itd., itd., jednak tym razem Palahniuka przede
wszystkim interesuje zabawa motywami i tym, jak życie i sztuka mieszają się ze
sobą i siebie naśladują. Poza tym w maksymalnym stopniu komplikuje fabułę,
mnożąc wątki, przez co nie wszystko jest do końca zrozumiale. (czytałem komentarze,
że czytelnicy w ogóle nie zrozumieli finału, więc pozwolę sobie na spoiler wyjaśniający
go – córka Tylera i Marli, nowy mesjasz, to tak naprawdę Madison z „Potępionych”.
Trafia ona do rodziny zastępczej, gdy Tyler zaczyna rządzić Piekłem, na
odchodne mówiąc do dziecka: „Widzimy się za trzynaście lat” – w „Potępionych” właśnie
w tym wieku Maddy umarła i trafiła do piekła). Po skończeniu najlepiej zacząć
lekturę od nowa, by wszystko zrozumieć (choćby to kim był facet w czarni czy
jak wiele kryje się w felietonach Miss Information) albo dobrze wszystko przemyśleć.
Wciąż jednak niektóre elementy zgrzytają i to bardzo.
Weźmy choćby matkę Marli. W „Fight
Club” żyła i wysyłała jej swój tłuszcz, tu nie żyje od dawna a samą Marlę wychowywała
babcia. Błąd? Jakieś naciągane wyjaśnienie się tu znajdzie, ale co z tego,
skoro to irytuje? Podobnie rzecz ma się z wyjaśnieniem czym naprawdę są wewnętrzne
zwierzęta naszych bohaterów – niby jest to powiedziane, ale jednocześnie
kwestia ta nie doczekała się należytego rozwinięcia. To dwa największe błędy
„FC 3”, ale na szczęście i one dają się jakoś umotywować i wytłumaczyć. A że
reszta wciąga, bawi, skłania do zastanowienia i jest rewelacyjnie zilustrowana
w sposób prosty, cartoonowy, ale jakże klimatyczny i piękny, warto jest całość poznać.
To już nie ten „Klub Walki”, co kiedyś, nie ma się co oszukiwać i lepiej, żeby
Palahniuk nie stworzył już kolejnej odsłony serii, ale trudno żałować czasu poświęconego
na jego przeczytanie, jeśli należycie do miłośników autora. Lepiej jednak rzecz
wypadłaby jako zupełnie nowe dzieło, niezwiązane z „Podziemnym kręgiem”, ale
czy wtedy zamysł pisarza zostałby zrealizowany w takim stopniu, jak w tym
przypadku? Wątpię.
Komentarze
Prześlij komentarz