ZACZYNA
SIĘ WOJNA PORZUCONYCH
Po niezłym kilku pierwszych
tomikach „Plunderer”, których poziom rósł z każdym kolejnym rozdziałem, w serii
nastąpiło pewne spowolnienie akcji, rozprężenie wręcz, ale jakość nie
ucierpiała. I to widać też w siódmym tomiku, w którym zresztą ów spokój zostaje
w końcu przełamany, bo Suu Minazuki doskonale wybrnął z zadania, jakie sam
przed sobą postawił, serwując nam dojrzałe, równie dobre co poprzednie odsłony
rozwinięcie swojej opowieści, w którym znajdziecie wszystko to, co pokochaliście
do tej pory a także finał wątku o podroży w czasie do przeszłości.
Wciąż tkwiący w przeszłości
bohaterowie są świadkami najważniejszych wydarzeń. Rozpoczyna się Wojna
Porzuconych. Gdy konflikt mający na celu zredukowanie liczby ludności trwa, w
szkole zaczynają dziać się iście szalone rzeczy. Tymczasem w końcu dochodzi do
przebudzenia się Czerwonego Barona i Rihito przekonuje się, jakie znaczenie na
polu bitwy będzie miała jego moc. Czy jednak można wziąć udział w wojnie i
nikogo przy tym nie zabić, choć włada się taką wielką potęgą? A przecież to nie
koniec!
W przypadku pierwszych tomików
„Plunderera” pisałem, że największą siłą serii są tajemnice, szybka akcja,
doskonałe uchwycenie wszystkich najważniejszych elementów shounenów (z łagodną
erotyką włącznie), realizm w prezentacji walk (czyt. dużo detali i sporo
rzezi), a wreszcie także humor, połączony z odpowiednią powagą i dramaturgią.
Ale przecież na sporo pytań odpowiedzi dostaliśmy wkrótce potem, teraz kolejne
rzeczy zostają wyjaśnione, jak więc można się spodziewać, że całość nie
zawiedzie?
A no można. Autor jednocześnie
pokazuje, że wcale nie zdjął nogi z gazu – jedynie na pewien czas musiał
zredukować prędkość, ale teraz już nie musi się powstrzymywać i może nam
zaserwować kawał dynamicznej opowieści, w której nie brak walk, mroku i mocy. Dzięki
temu dostajemy coś, co usatysfakcjonuje nie tylko miłośników poprzednich
tomików „Plunderera”, ale też – jak i cała ta seria zresztą – fanów shounenów. I
nie ważne czy są dopiero początkującymi miłośnikami gatunku, czy też może od
lat zaczytują się w kolejnych tego typu mangach i sądzą, że już nic ciekawego
nie czeka na nich na tym polu.
Oczywiście omawiając „Plunderera”
nie można nie wspomnieć o doskonałej szacie graficznej. Owszem, mangacy zawsze
(a przynajmniej niemal zawsze) przykładają wielką wagę do wykonania, ale i tak
„Plunderer” zdecydowanie wyróżnia się in plus, z tym swoim doskonałym wyważeniem
cartoonowości i realizmu. Świetna dynamika scen walki, doskonałe oddanie
wszystkich detali, znakomita prostota, która kupuje nas swoim urokiem… Wszystko
to robi duże wrażenie, łącznie ze znakomitą fabułą, dlatego bez zbędnego
przedłużania polecam gorąco. Ta seria wciąga i pozostawia po sobie duży
niedosyt, a to jedna z najlepszych rekomendacji, jaką można wystawić
rozrywkowej opowieści.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz