Monstressa, tom 4: Wybranka – Marjorie Liu, Sana Takeda

SPISEK, WOJNA I FANTASY


Pięć nagród Eisnera, komiksowego odpowiednika Oskara, trzy nagrody Hugo, dwie British Fantasy Award i nagroda Harveya plus całe mnóstwo nominacji. Tym nie może pochwalić się wiele serii. I po czymś takim można oczekiwać dzieła absolutnie genialnego. „Monstressa” jednak genialna nie jest. Graficznie to rewelacyjna seria, do podziwiania i zachwycania się, jednak fabularnie jest jedynie dość prostą, niezobowiązującą fantastyką. Ale choć nie jest to cykl wybitny, wciąż należy do bardzo dobrych osiągnięć współczesnego komiksu i absolutnie warto jest przyjrzeć mu się bliżej.


Zagrażający światu spisek, nadchodząca wojna i bohaterowie wmieszani w śmiertelnie niebezpieczne wydarzenia. Jak poradzą sobie z tym, co nadciąga? Po której stronie konfliktu stanie Maika? I co jeszcze na nich wszystkich czeka?


Dlaczego „Monstressa” spotkała się z tak ciepłym przyjęciem czytelników o krytyków? Odpowiedź wydaje się być prosta: bo jest inna. Nie do końca może oryginalna, jednak na gruncie, na który trafiła stanowi swoiste odświeżenie. Coś odmiennego, od typowych zeszytów. Jednakże czytelnicy obeznani zarówno z europejskimi opowieściami obrazkowymi spod szyldu fantasy, jak i miłośnicy mangi znajdą tu po prostu miks motywów, składających się na dzieło bardzo dobre, ale wciąż będące głównie odtwórstwem. Nie jest to jednak seria, która kopiuje sceny czy wątki, raczej jedynie ogólne motywy i klimat i na szczęście robi to w znakomity sposób.


Fabuła, jak już pisałem, nie jest szczególnie imponująca. To dobra rasowa fantastyka, czasem urocza, czasem brutalna. Przygody, akcja, niezwykłości… Na plus należy zaliczyć klimat, odrobinę duszny i oniryczny, który panuje na stronach, cała reszta jednak to po prostu dobra, klasyczna robota, która nie zaskakuje co prawda, ale też i nie rozczarowuje, jeśli nie podchodzić do niej z wielkimi oczekiwaniami, że czeka nas ambitne i głębokie dzieło. To tylko rozrywka, nic poza tym, ale za to udana.


Szczególnie jeśli chodzi o szatę graficzną. Tu widać wyraźnie, że Sana Takeda pełnymi garściami i w równym stopniu czerpie z mangowej estetyki i europejskiego komiksu. Z tej pierwszej wzięty został design postaci, oddanie tła, czasem i kadrowanie, urocze momenty, uchwycenie detali itd. Komiksom ze Starego Kontynentu „Monstressa” zawdzięcza chociażby realizm, stonowaną kolorystykę, oddanie scen akcji, część kadrowania… Można by jeszcze długo wymieniać, pewne naleciałości z amerykańskich komiksów też są widoczne, ale liczy się tylko to, że komiks wygląda rewelacyjnie i ogląda się go z wielką przyjemnością.


I choćby właśnie dla tych ilustracji warto po tę serię sięgnąć. Ale ma swój urok, ma niezłą fabułę i po prostu przyjemnie się ją czyta. Co prawda jak na ilość nagród, które zdobyła, treść mogłaby być o niebo lepsza, jednak i tak jest dobrze i tylko to się liczy.









Komentarze