Fistaszki zebrane 1993-1994 – Charles M. Schulz

KOMIKSOWY EWENEMENT


Mój ulubiony obok „Garfielda” komiks prasowy powraca z nowym zbiorczym tomem. Aż trudno uwierzyć, że za nami już ponad dwadzieścia części i to wciąż jeszcze nie koniec. Ale to dobrze. „Fistaszki” to ewidentnie jedno z arcydzieł komiksu, rzecz, którą poznać powinien absolutnie każdy, która potrafi śmieszyć zarówno tych czytelników oczekujących tylko rozrywki, jak i tych, którzy od lektury oczekują głębi, piękna i ponadczasowości, satyrycznego zacięcia i trafności. A wszystko to w krótkich historyjkach, jakie pochłania się tak łapczywie, że nim odbiorca się obejrzy, już jest po tomie i zostaje jedynie czekanie na kolejny.

                                                               
Baseball. Szkoła. Baseball. Gra na pianinie. Baseball. Pisarskie próby. Baseball. Życie Fistaszków, jak zawsze toczy się swoim rytmem, ale nie brak w nim zaskoczeń. Charlie Brown zdobywa zwycięski punkt w meczu. Scoopy, z pomocą Linusa, ma zająć miejsce w Sądzie Najwyższym. A jakby tego było mało Woodstock znajduje dziennik swojego dziadka i poznaje opowieść o ciężkim życiu w niewoli…


„Fistaszki” to ewenement na światową skalę. Ile znacie komiksów prasowych? Długo można by wymieniać, „Garfield”, „Mafalda”, „Calvin i Hobbs”… A ile znacie takich, które ukazywały się nieprzerwanie przez pięćdziesiąt lat? Właśnie. A „Fistaszki” gościły w gazetach dzień w dzień przez pół wieku aż Schulz zmarł, zostawiwszy po sobie tylko jeden jedyny pasek ze Snoopym, który miał być jego pożegnaniem, zanim przejdzie na emeryturę. Chociaż  I chociaż autor pracował nad wszystkimi sam i momentami widać zmęczenie materią i postaciami, za każdym razem dawał z siebie wszystko. Zrodziło się z tego absolutne arcydzieło, które uznawane jest za największe dokonanie w historii komiksu prasowego. A przecież nie było niczym odkrywczym. Paski komiksowe pojawiły się już w XIX wieku i nawet, kiedy komiks jako taki nie miał się najlepiej, one zawsze miały wzięcie. A jednak Schulz zdołał wynieść podobne historie na zupełnie nowe wyżyny.


Jak mu się to udało? Przede wszystkim dzięki przenikliwości. Autor był genialnym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości, a jednocześnie równie genialnie potrafił przenieść to na papier i skomentować, odbijając w krzywym zwierciadle satyry. I to mając do dyspozycji najczęściej tylko cztery kadry, bo w takiej długości mieszczą się codzienne paski komiksowe – niedzielne są wydłużone, zajmując jakieś trzy razy tyle miejsca. Wydaje się to być sporym ograniczeniem, ale najwięksi mistrzowie, a on się do nich zaliczał, potrafią przekuć je w zalety. I tak oto w ręce czytelników trafiają humoreski mocno podszyte depresją. Bohaterom nie udaje się praktycznie nic, śmiejemy się z tego, ale szybko okazuje się, że zaczynamy zastanawiać się nad tym wszystkim. Bo „Fistaszki” to nie bezrefleksyjna lektura, a autentycznie głębokie dzieło, nawet jeśli potraf bawić czytelników, którym z ambicjami nie po drodze.


Wszystko to wieńczy oczywiście rewelacyjna w swej prostocie, cartoonowa szata graficzna i doskonałe wydanie. Każdy tom zbiera po dwa lata wydawania pasków, uzupełniony o wstępy znanych osób i zamknięty w twardej oprawie, zarówno z zewnątrz, jak i w środku robi duże wrażenie. Aż szkoda, że kolejne części ukazują się tylko dwa razy do roku. Z drugiej strony trzeba się cieszyć, że dane jest nam czytać „Fistaszki” w tak kompleksowej edycji na polskim rynku. Ja ze swej strony polecam bardzo, bardzo gorąco.

Komentarze