KOMIKSOWY
EWENEMENT
Mój ulubiony obok „Garfielda” komiks prasowy
powraca z nowym zbiorczym tomem. Aż trudno uwierzyć, że za nami już ponad
dwadzieścia części i to wciąż jeszcze nie koniec. Ale to dobrze. „Fistaszki” to
ewidentnie jedno z arcydzieł komiksu, rzecz, którą poznać powinien absolutnie
każdy, która potrafi śmieszyć zarówno tych czytelników oczekujących tylko
rozrywki, jak i tych, którzy od lektury oczekują głębi, piękna i
ponadczasowości, satyrycznego zacięcia i trafności. A wszystko to w krótkich
historyjkach, jakie pochłania się tak łapczywie, że nim odbiorca się obejrzy,
już jest po tomie i zostaje jedynie czekanie na kolejny.
Baseball. Szkoła. Baseball. Gra na pianinie. Baseball.
Pisarskie próby. Baseball. Życie Fistaszków, jak zawsze toczy się swoim rytmem,
ale nie brak w nim zaskoczeń. Charlie Brown zdobywa zwycięski punkt w meczu.
Scoopy, z pomocą Linusa, ma zająć miejsce w Sądzie Najwyższym. A jakby tego
było mało Woodstock znajduje dziennik swojego dziadka i poznaje opowieść o
ciężkim życiu w niewoli…
„Fistaszki” to ewenement na światową skalę. Ile znacie komiksów prasowych? Długo można by wymieniać, „Garfield”, „Mafalda”, „Calvin i Hobbs”… A ile znacie takich, które ukazywały się nieprzerwanie przez pięćdziesiąt lat? Właśnie. A „Fistaszki” gościły w gazetach dzień w dzień przez pół wieku aż Schulz zmarł, zostawiwszy po sobie tylko jeden jedyny pasek ze Snoopym, który miał być jego pożegnaniem, zanim przejdzie na emeryturę. Chociaż I chociaż autor pracował nad wszystkimi sam i momentami widać zmęczenie materią i postaciami, za każdym razem dawał z siebie wszystko. Zrodziło się z tego absolutne arcydzieło, które uznawane jest za największe dokonanie w historii komiksu prasowego. A przecież nie było niczym odkrywczym. Paski komiksowe pojawiły się już w XIX wieku i nawet, kiedy komiks jako taki nie miał się najlepiej, one zawsze miały wzięcie. A jednak Schulz zdołał wynieść podobne historie na zupełnie nowe wyżyny.
Jak mu się to udało? Przede wszystkim dzięki
przenikliwości. Autor był genialnym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości,
a jednocześnie równie genialnie potrafił przenieść to na papier i skomentować,
odbijając w krzywym zwierciadle satyry. I to mając do dyspozycji najczęściej tylko
cztery kadry, bo w takiej długości mieszczą się codzienne paski komiksowe –
niedzielne są wydłużone, zajmując jakieś trzy razy tyle miejsca. Wydaje się to
być sporym ograniczeniem, ale najwięksi mistrzowie, a on się do nich zaliczał,
potrafią przekuć je w zalety. I tak oto w ręce czytelników trafiają humoreski
mocno podszyte depresją. Bohaterom nie udaje się praktycznie nic, śmiejemy się
z tego, ale szybko okazuje się, że zaczynamy zastanawiać się nad tym wszystkim.
Bo „Fistaszki” to nie bezrefleksyjna lektura, a autentycznie głębokie dzieło,
nawet jeśli potraf bawić czytelników, którym z ambicjami nie po drodze.
Wszystko to wieńczy oczywiście rewelacyjna w swej
prostocie, cartoonowa szata graficzna i doskonałe wydanie. Każdy tom zbiera po dwa
lata wydawania pasków, uzupełniony o wstępy znanych osób i zamknięty w twardej
oprawie, zarówno z zewnątrz, jak i w środku robi duże wrażenie. Aż szkoda, że
kolejne części ukazują się tylko dwa razy do roku. Z drugiej strony trzeba się
cieszyć, że dane jest nam czytać „Fistaszki” w tak kompleksowej edycji na
polskim rynku. Ja ze swej strony polecam bardzo, bardzo gorąco.
Komentarze
Prześlij komentarz