MAGIA,
MISIE I KŁOPOTY
Po tym, jak główny wątek „Card Captor Sakury”
zakończył się w tomie szóstym, śmiało można było zakończyć także serię.
Magiczne karty zostały pokonane, Sakura stała się ich panią, zagrożenie zostało
zażegane… Ale gdyby panie z grupy Clamp przerwały w tamtym momencie, byłoby
szkoda. Bo przygody naszej małej Karto Łapaczki, choć proste i cukierkowe, są
ta bardzo urocze, że po prostu żal się rozstawać z tym światem i bohaterami.
Nie dość, że pojawił się nowy wróg i nowa magia, to
jeszcze na Sakurę czekają kolejne nowe szkolne wyzwania. Gdy uczniowie
zaczynają szaleć na punkcie szycia pluszowych misiów, nawet Syaoran nie jest w
stanie uciec tej modzie. Pytanie jednak komu zechce podarować przygotowaną
przez siebie maskotkę? I komu powinien?
To jednak najmniejszy z kłopotów. Nikt się tego nie
spodziewa, ale problemem staje się miś Sakury, który nagle staje się wielki. Na
dziewczynkę znów czeka wyzwanie, z którym będzie musiał sobie poradzić…
Seria „Card Captor Sakura” debiutowała w Polsce niemal
dwie dekady temu, w okresie, kiedy, szał pokémanii już przygasł. Nikt jednak
nie chciał dać mu umrzeć, Polsat zaczynał już próbować podbijać serca widzów
kolejnymi podobnymi animacjami, od „Yu Gi Oh!” zaczynając, na „Beyblade”
skończywszy, a i mang w klimacie tego typu opowieści bynajmniej nie brakowało.
Aż dziwne, że „Sakura” nie doczekała się wówczas nad Wisłą serii tomikowej, skoro
idealnie wpasowywał się w tę stylistykę. Jak to jednak mawiają – a przecież
jest w tym dużo prawdy – lepiej późno niż wcale, szczególnie gdy opowieść jest
naprawdę dobra, a tak jest właśnie w przypadku „Sakury”. Szczególnie, że urok,
jakim operują panie z Clampa nigdy się nie starzeje.
Ale co tu mogłoby się zestarzeć? Nawet jeśli moda
na podobne opowieści nie jest taka, jak dwie dekady temu, nie ma to większego
znaczenia dla odbioru całości. Sympatyczna, dziecięca bohaterka, zbieractwo,
walki, fantastyka… Czyta się to lekko, szybko i bardzo przyjemnie, przede
wszystkim dzięki znakomitemu wykonaniu. „Sakura” ma też swój interesujący
klimat, potrafi zaintrygować, a przy okazji jest też znakomicie zilustrowana.
Jak na dzieło pań z Clampa całość wydawać się może jednak jakaś inna. Nie ma tu
czerni, wszędobylskiej symboliki, bogactwa rastrów i detali. Wszystko jest
jasne, lekkie, zwiewne, bardzo delikatne – coś jak „Chobits” tych samych
autorek. Ale do „Card Captor Sakura” pasuje to doskonale. Taka dziewczyńska,
dziecięca zwiewność, słodycz i urok, połączone z sekretami i akcją.
Wszystko to, łącznie z bardzo ładnym wydaniem
(lśniąca okładka za każdym razem mnie cieszy), składa się na znakomitą mangę
wartą polecenia wszystkim młodym czytelnikom, którzy chcieliby od czegoś zacząć
przygodę z niezwykłym światem japońskich komiksów i odbiorcom, którzy z
nostalgią wspominają początki mangowego boomu w naszym kraju. Ale nawet
abstrahując od tego to kawał dobrej mangi, absolutnie wartej poznania.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Clamp nie starzeje się nigdy, ale albo się go kocha labo nienawidzi, ja należę do tych pierwszych ;-). Bardzo lubię tę serię, chociaż trafiłam na nią parę lat za późno ;-)
OdpowiedzUsuń