POSTFANTASY
„Coda” to połączenie baśniowego fantasy z postapo.
Specyficznego, podanego z lekkim humorem, ale i dynamiką, powagą i żonglowaniem
gatunkowymi schematami, ale wartego poznania. Nawet jeśli rzecz wydaje się do
dość powierzchowna i czytelnik kończy kolejne zeszyty zanim na dobre zdoła
wciągnąć się w losy postaci i wydarzenia szalonego świata, w którym przyszło im
żyć.
Apokalipsa dosięgła magiczny świat. Niezwykłości
niemal przestały istnieć, ale bynajmniej nie był to koniec. W rzeczywistości, która nastała potem,
rzeczywistości pełnej zmutowanych stworzeń i magii, której resztki są na wagę
złota, były bard o imieniu Hum starał się ocalić swoją żoną i robi to nadal.
Tylko czy będzie w stanie, skoro bez pomocy magii nie jest to możliwe?
Fantasy to jeden z tych gatunków, które trudno
określić innym mianem, jak skostniały. Nie oszukujmy się, podobnie jak z
kryminałami, tak i ze współczesną fantastyką spod szyldu magii i miecza dzieje
się niewiele wartego uwagi, a jeszcze mniej czegoś odkrywczego i świeżego. Dobrze
chociaż, że są jeszcze autorzy, które wykorzystują gatunek jako nośnik czegoś
więcej, ale i ich jest niewiele. Dlatego też każda próba przełamania konwencji
jest jak najbardziej in plus i taką próbę – na dodatek całkiem zresztą udaną –
stanowi „Coda”.
Połączenie fantasy i postapo nie jest co
prawda niczym odkrywczym, wystarczy wspomnieć sagę „Mroczna Wieża” Stephena
Kinga, jednak scenarzysta Simon Spurrier poszedł nieco inną drogą, niż to
zazwyczaj się spotyka, bo apokalipsa spotkała świat fantasy. Cała reszta jest
klasyczna: bohater, quest, niezwykłości, przygody, niebezpieczeństwa. Akcja
jest szybka, postacie nakreślone prosto, a klimat całkiem udany. Najlepiej w
tym wszystkim wypada sam świat, nieco szalony, podlany zresztą nutą humoru i
absurdu, który odkrywa się z autentyczną przyjemnością.
Ale jest coś jeszcze lepszego, od niego, a
dokładniej ilustracje. Szata graficzna jest dość prosta, pozbawiona większej
czerni i kolorowa, ale wpada w oko. Do tego to kawał dobrze pasującej do
całości i mającej swój urok roboty, znajdującej się na styku komiksów
klasycznie malowanych farbami i opowieści koloryzowanych komputerowo. Efekt
jest naprawdę znakomity, przyjemnie pastelowy w swojej tonacji i zapadający w
pamięć.
Kto lubi serie pokroju „Lafeusta z Troy” –
„Coda” to poważniejsza siostra tej serii, ale jednak do niej podobna – temu też
spodoba się ten tytuł. Kto nie zna, a lubi dobrą fantastykę, też nie pożałuje.
Tak samo jak miłośnicy niezłych komiksów rozrywkowych.
Komentarze
Prześlij komentarz