Coda, tom 2 - Matias Bergara, Simon Spurrier

POSTFANTASY


„Coda” to połączenie baśniowego fantasy z postapo. Specyficznego, podanego z lekkim humorem, ale i dynamiką, powagą i żonglowaniem gatunkowymi schematami, ale wartego poznania. Nawet jeśli rzecz wydaje się do dość powierzchowna i czytelnik kończy kolejne zeszyty zanim na dobre zdoła wciągnąć się w losy postaci i wydarzenia szalonego świata, w którym przyszło im żyć.


Apokalipsa dosięgła magiczny świat. Niezwykłości niemal przestały istnieć, ale bynajmniej nie był to koniec. W rzeczywistości, która nastała potem, rzeczywistości pełnej zmutowanych stworzeń i magii, której resztki są na wagę złota, były bard o imieniu Hum starał się ocalić swoją żoną i robi to nadal. Tylko czy będzie w stanie, skoro bez pomocy magii nie jest to możliwe?


Fantasy to jeden z tych gatunków, które trudno określić innym mianem, jak skostniały. Nie oszukujmy się, podobnie jak z kryminałami, tak i ze współczesną fantastyką spod szyldu magii i miecza dzieje się niewiele wartego uwagi, a jeszcze mniej czegoś odkrywczego i świeżego. Dobrze chociaż, że są jeszcze autorzy, które wykorzystują gatunek jako nośnik czegoś więcej, ale i ich jest niewiele. Dlatego też każda próba przełamania konwencji jest jak najbardziej in plus i taką próbę – na dodatek całkiem zresztą udaną – stanowi „Coda”.


Połączenie fantasy i postapo nie jest co prawda niczym odkrywczym, wystarczy wspomnieć sagę „Mroczna Wieża” Stephena Kinga, jednak scenarzysta Simon Spurrier poszedł nieco inną drogą, niż to zazwyczaj się spotyka, bo apokalipsa spotkała świat fantasy. Cała reszta jest klasyczna: bohater, quest, niezwykłości, przygody, niebezpieczeństwa. Akcja jest szybka, postacie nakreślone prosto, a klimat całkiem udany. Najlepiej w tym wszystkim wypada sam świat, nieco szalony, podlany zresztą nutą humoru i absurdu, który odkrywa się z autentyczną przyjemnością.


Ale jest coś jeszcze lepszego, od niego, a dokładniej ilustracje. Szata graficzna jest dość prosta, pozbawiona większej czerni i kolorowa, ale wpada w oko. Do tego to kawał dobrze pasującej do całości i mającej swój urok roboty, znajdującej się na styku komiksów klasycznie malowanych farbami i opowieści koloryzowanych komputerowo. Efekt jest naprawdę znakomity, przyjemnie pastelowy w swojej tonacji i zapadający w pamięć.


Kto lubi serie pokroju „Lafeusta z Troy” – „Coda” to poważniejsza siostra tej serii, ale jednak do niej podobna – temu też spodoba się ten tytuł. Kto nie zna, a lubi dobrą fantastykę, też nie pożałuje. Tak samo jak miłośnicy niezłych komiksów rozrywkowych.








Komentarze