Dogman #7: Komu bije dzban – Dav Pilkey

KOCIA REWOLUCJA


„Dogman” powraca. Po raz kolejny – siódmy już zresztą. Ale dobrze, że powraca, bo chociaż może na pierwszy rzut oka rzecz na taką nie wygląda, cykl stworzony przez Dava Pilkeya, autora przygód Kapitana Majtasa, to kawał świetnej rozrywki. Może i dla dzieci, może i nieco infantylnej, ale udanej i na tyle atrakcyjnej, że nie tylko najmłodsi znajdą w niej coś dla siebie.


Jak już kiedyś pisałem, akcja „Dogmana” zawsze toczy się na dwóch planach. Pierwszym z nich jest historia George’a i Harolda, dwóch szkolnych przyjaciół, którzy uwielbiają robić komiksy. Zasłynęli w podstawówce tworząc przygody Kapitana Majtasa, ale czy to ich jedyne dzieło? Nie, ich pierwszym komiksem były „Psigody Dogmana”, które po latach postanowili przedstawić w nowej formie. I tak oto konsekwentnie realizują swój zamiar. W tym tomie zaś są już nagradzanymi autorami (w szkole, bo w szkole, ale jednak) książki „Że szkoła to dla nasraj na sracz….”, wróć, „Że szkoła to dla nas raj, nas racz nauczyć” i są już tak dojrzali i pełni głębi, że musi się to odbić na przygodach ich bohatera.

W tym miejscu wkraczamy na drugi plan całości, czyli przygody Dogmana, policjanta, który w wyniku wypadku stracił głowę, więc przyszyto mu głowę psa, który w tym samym wypadku stracił ciało (w dużym uproszczeniu). Policjanta, któremu jak zawsze w życiu średnio wychodzi. Czy wyjdzie tym razem? Na pewno na wolność wyjdzie kot Pet, ułaskawiony właśnie niegdysiejszy superwróg Dogmana, a obecnie bohater, który uratował dzieci z pożaru. Co z tego wyniknie? Co wyniknie z jego jednoczenia kotów? Co tu robią pchły? I komu zabije dzban?


Cokolwiek by nie powiedzieć o „Dogmanie”, przede wszystkim należałoby rzec, że to seria bardzo sympatyczna. Lekka, prosta, przyjemna, bardzo kolorowa, ale co najważniejsze właśnie sympatyczna. Ma swój urok, ma przede wszystkim śmieszyć, choć jak każda seria dla młodych czytelników niesie ze sobą także przesłanie, ale nie jest to jednocześnie naiwna lektura. Owszem, są tu pewne infantylizmy, inaczej zresztą się nie dało, jednocześnie warto jednak zauważyć, że „Dogman”, podobnie jak i „Kapitan Majtas”, nie jest grzecznym tworem. Dzieci nie lubią ugrzecznionych opowieści, gdzie wszyscy są kryształowi i jedynie zło się wyróżnia. Chcą by bohaterowie byli tacy, jak oni, a George i Harold tacy właśnie są. Psotni, lubiący żarty i ciągle pakujący się w tarapaty. I nie inaczej jest z ich bohaterem.


I tu docieramy do rzeczy, która istotna jest dla nieco starszych odbiorców – nawiązań. „Dogman” to parodia komiksów supehero, ale znajdziecie tu wiele innych odniesień, z tymi do literatury światowej na czele (tytuły poszczególnych tomów mówią same za siebie). Dzieci nie wyłapią wszystkiego, więc są to smaczki rzucone stricte dla dorosłych, którzy sięgnęli by po całość. A sięgnąć warto, bo to miła lektura familijna, coś na poprawę nastroju i lepszy humor. Nieźle narysowana (choć szata graficzna na pewno nie każdego kupi), dobrze wydana i na dodatek w niezłej cenie. Jeśli szukacie komiksów dla całej rodziny albo po prostu lubicie „Kapitana Majtasa” i jemu podobne opowieści i macie ochotę na więcej, sięgnijcie śmiało.


Dziękuję wydawnictwu Jaguar za udostępnienie egzemplarza do recenzji







Komentarze