WSZYSTKIEGO
NAJGORSZEGO
„Hellblazerowy” run Gartha Ennisa trwa w najlepsze.
Drugi tom, choć już mniej kultowy niż pierwszy, okazuje się równie, co on
udany. Na miłośników mocnych, kontrowersyjnych komiksów dla dorosłych czeka
zatem solidna, bo niemal 450-stronicowa, dawka rozrywki na znakomitym poziomie,
stanowiącej co prawda przymiarkę do opus magnum Ennisa, „Kaznodziei”, ale jakże
świetną i momentami iście zachwycającą.
W życiu Johna Constantine’a znów wiele się dzieje. Umknął
śmierci, odrzucił propozycję wampirów, ale problemów nie brakuje. Nie dość, że
kończy czterdzieści lat, przez co zanurza się w refleksjach, to jeszcze jego
siostrzenica postanawia pójść w jego ślady. Jakby tego było mało, jego związek
zaczyna się sypać, a on sam pogrąża się w wyniszczającej go depresji, to jeszcze
na horyzoncie znów pojawiają się wampiry…
Seria „Hellblazer” to ewenement na amerykańskim
rynku komiksowym. Dlaczego? Powodów jest wiele, ale najważniejsze są dwa z
nich. Pierwszym, świadczącym jednocześnie o popularności i jakości cyklu, jest
to, że tytuł ten ukazywał się w USA nieprzerwanie od 1988 do 2013 roku, co
czyni go najdłużej wychodzącym cyklem od Vertigo w dziejach. A zaważywszy na
fakt, że mamy tu do czynienia z rzeczą stricte dla dorosłych czytelników, więc
i mającą zdecydowanie mniejsze szanse na rynku, fakt ten należy tym bardziej
docenić. Drugim z powodów, dla których „Hellblazer” jest niezwykły stanowi
fakt, że jego bohater John Constantine jako jedyny w DC starzeje się wraz z
upływem lat w realnym świecie. Wiecie, jak to bywa w uniwersum komiksowym –
Batman i Superman są z nami już od ośmiu dekad, a wciąż mają po trzydzieści lat.
John, choć funkcjonuje w tej samej rzeczywistości, starzał się w takim tempie,
jak jego autorzy i czytelnicy i to widać wyraźnie w tym tomie.
To jednak tylko ciekawostki, a prawdziwa siła serii
tkwi gdzie indziej: w jej jakości. Ta od początku była wysoka, jeszcze nawet
zanim Constantine dostał własny tytuł, pojawiając się w „Sadze o Potworze z
Bagien”, ale dopiero Garth Ennis zdołał wycisnąć z fabuły – i postaci –
wszystko co najlepsze (czyt. najgorsze) i pchnąć wszystko na właściwe tory.
John w jego wykonaniu (przypominający mocno późniejszego Jesse’go Custera z „Kaznodziei”
– czyżby zbieżność inicjałów była przypadkowa?) to cham, cynik, wulgarny,
niedbający o nic i nikogo zimny drań, w którym jednak czasem tli się reszta
dawnych uczuć. Nie jest to typowy bohater opowieści obrazkowych, daleko mu do
herosa. Jego nie da się lubić, ale tym przyjemniej się o nim czyta. A że ciągle
pakuje się w szalone i chore sytuacje rodem z horrorów, czytać jest o czym.
Zebrane tu komiksy polskim czytelnikom są częściowo
znane z tomów „Strach i wstręt” i „Chora miłość”, ale czeka tu na nich także
wiele nowego materiału. Wszystkie zebrane opowieści łączy jednak nie tylko
postać głównego bohatera, ale też i niezwykle klimatyczna, mocna fabuła. Fabuła,
która poruszając się między szalonymi nazistami, a londyńskimi wampirami,
między morderczą grozą rodem z koszmarów i magią, dotyka takich tematów, jak
wiara, miłość, zdrada, alkoholizm… Ennis robi to co prawda na swój kontrowersyjny
i wulgarny sposób, ale jednocześnie z finezją i artyzmem, wrażliwością, która
potrafi urzec. I urzekają też ilustracje. Świetne grafiki w wykonaniu Steve’a
Dillona („Kaznodzieja”) i Williama Simpsona („Sędzia Dredd”) są realistyczne,
nastrojowe, brudne, mocne… Ogląda się je z wielką przyjemnością, chociaż jakże
często prezentują najbardziej odpychające rzeczy.
W skrócie: kolejny rewelacyjny komiks, który każdy
powinien poznać. W czerwcu, po miesiącu posuchy, jakim był maj, Egmont wypuścił
na rynek wiele znakomitych nowości, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że „Hellblazer”
jest najlepszą z nich. Ja ze swej strony polecam gorąco i z niecierpliwością czekam
na kolejne tomy.
Komentarze
Prześlij komentarz