Hellblazer (Garth Ennis), tom 2 - Garth Ennis, William Simpson, Steve Dillon

WSZYSTKIEGO NAJGORSZEGO


„Hellblazerowy” run Gartha Ennisa trwa w najlepsze. Drugi tom, choć już mniej kultowy niż pierwszy, okazuje się równie, co on udany. Na miłośników mocnych, kontrowersyjnych komiksów dla dorosłych czeka zatem solidna, bo niemal 450-stronicowa, dawka rozrywki na znakomitym poziomie, stanowiącej co prawda przymiarkę do opus magnum Ennisa, „Kaznodziei”, ale jakże świetną i momentami iście zachwycającą.


W życiu Johna Constantine’a znów wiele się dzieje. Umknął śmierci, odrzucił propozycję wampirów, ale problemów nie brakuje. Nie dość, że kończy czterdzieści lat, przez co zanurza się w refleksjach, to jeszcze jego siostrzenica postanawia pójść w jego ślady. Jakby tego było mało, jego związek zaczyna się sypać, a on sam pogrąża się w wyniszczającej go depresji, to jeszcze na horyzoncie znów pojawiają się wampiry…


Seria „Hellblazer” to ewenement na amerykańskim rynku komiksowym. Dlaczego? Powodów jest wiele, ale najważniejsze są dwa z nich. Pierwszym, świadczącym jednocześnie o popularności i jakości cyklu, jest to, że tytuł ten ukazywał się w USA nieprzerwanie od 1988 do 2013 roku, co czyni go najdłużej wychodzącym cyklem od Vertigo w dziejach. A zaważywszy na fakt, że mamy tu do czynienia z rzeczą stricte dla dorosłych czytelników, więc i mającą zdecydowanie mniejsze szanse na rynku, fakt ten należy tym bardziej docenić. Drugim z powodów, dla których „Hellblazer” jest niezwykły stanowi fakt, że jego bohater John Constantine jako jedyny w DC starzeje się wraz z upływem lat w realnym świecie. Wiecie, jak to bywa w uniwersum komiksowym – Batman i Superman są z nami już od ośmiu dekad, a wciąż mają po trzydzieści lat. John, choć funkcjonuje w tej samej rzeczywistości, starzał się w takim tempie, jak jego autorzy i czytelnicy i to widać wyraźnie w tym tomie.


To jednak tylko ciekawostki, a prawdziwa siła serii tkwi gdzie indziej: w jej jakości. Ta od początku była wysoka, jeszcze nawet zanim Constantine dostał własny tytuł, pojawiając się w „Sadze o Potworze z Bagien”, ale dopiero Garth Ennis zdołał wycisnąć z fabuły – i postaci – wszystko co najlepsze (czyt. najgorsze) i pchnąć wszystko na właściwe tory. John w jego wykonaniu (przypominający mocno późniejszego Jesse’go Custera z „Kaznodziei” – czyżby zbieżność inicjałów była przypadkowa?) to cham, cynik, wulgarny, niedbający o nic i nikogo zimny drań, w którym jednak czasem tli się reszta dawnych uczuć. Nie jest to typowy bohater opowieści obrazkowych, daleko mu do herosa. Jego nie da się lubić, ale tym przyjemniej się o nim czyta. A że ciągle pakuje się w szalone i chore sytuacje rodem z horrorów, czytać jest o czym.


Zebrane tu komiksy polskim czytelnikom są częściowo znane z tomów „Strach i wstręt” i „Chora miłość”, ale czeka tu na nich także wiele nowego materiału. Wszystkie zebrane opowieści łączy jednak nie tylko postać głównego bohatera, ale też i niezwykle klimatyczna, mocna fabuła. Fabuła, która poruszając się między szalonymi nazistami, a londyńskimi wampirami, między morderczą grozą rodem z koszmarów i magią, dotyka takich tematów, jak wiara, miłość, zdrada, alkoholizm… Ennis robi to co prawda na swój kontrowersyjny i wulgarny sposób, ale jednocześnie z finezją i artyzmem, wrażliwością, która potrafi urzec. I urzekają też ilustracje. Świetne grafiki w wykonaniu Steve’a Dillona („Kaznodzieja”) i Williama Simpsona („Sędzia Dredd”) są realistyczne, nastrojowe, brudne, mocne… Ogląda się je z wielką przyjemnością, chociaż jakże często prezentują najbardziej odpychające rzeczy.


W skrócie: kolejny rewelacyjny komiks, który każdy powinien poznać. W czerwcu, po miesiącu posuchy, jakim był maj, Egmont wypuścił na rynek wiele znakomitych nowości, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że „Hellblazer” jest najlepszą z nich. Ja ze swej strony polecam gorąco i z niecierpliwością czekam na kolejne tomy.

Komentarze