MIASTO,
KTÓRE DO MNIE MÓWIŁO
„Miasto wyrzutków” dobiega właśnie końca. Trochę
bez sensu było dzielenie tak krótkiej opowieści na dwa oddzielne tomy, ale na
szczęście na finał nie musieliśmy zbyt długo czekać. A jaki jest to finał?
Wszystko zależy od tego, czy pierwszy tom przypadł Wam do gustu, czy też nie.
Jeśli dobrze bawiliście się w trakcie jego lektury, teraz też będziecie
zadowoleni, jeśli nie, „Chłopak, który zbierał stworzonka” nie zmieni Waszego zdania.
Tak czy inaczej jednak opowieść Juliena Lamberta to całkiem sympatyczne
połączenie science fiction i kryminału, które czyta się lekko, szybko i dość
przyjemnie.
Głównym bohaterem „Miasta” jest Jacques Peuplier,
nietypowy prywatny detektyw. Na czym polega jego nietypowość? Na pewno nie na
tym, że jest silnym i milczącym drabem, a fakt, że potrafi… rozmawiać z
przedmiotami, co w prowadzeniu śledztw przydaje się naprawdę znakomicie. W
swoim życiu prowadził niejedno śledztwo, stoczył też niejeden bój, teraz jednak
jest w samym środku wyzwania, jakiego w życiu by się nie spodziewał.
To, co zaczęło się jako poszukiwania zaginionej
dziewczyny, zmienia się w pościg za szalonym naukowcem, którego wspiera armia
ludzi-owadów. Jacques Peuplier sam sobie nie poradzi, dlatego będzie
potrzebował pomocy gangu ulicznych dzieci. Ale czy nawet mając ich wsparcie
będzie w stanie wygrać nadchodzące starcie i co ważniejsze odzyskać to, co
utracił?
Przy okazji pierwszego tomu pisałem, że seria ta
przypomina mi skrzyżowanie „Sin City” z „Hitmanem”. Bo Miasto Wyrzutków niczym
drugie Miasto Grzechu, milczący drab prowadzący śledztwo w sprawie pewnej
kobiety, brudne zaułki, wszędobylski mrok… Do tego dochodzi drugi aspekt
opowieść, w którym pobrzmiewają echa najróżniejszych dzieł o zwykłych ludziach
obdarzonych niezwykłymi mocami (pierwsze skojarzenia z „Hitmanem” Gartha Ennisa
są jak najbardziej trafne). Ale jednocześnie dzieło Lamberta trudno porównać do
któregokolwiek z nich. Wszystko to bowiem tylko pozory, a całości pod względem
klimatu bliżej jest do tie-inów „Czarnego Młota”, niż czegokolwiek innego.
Przede wszystkim jednak „Miasto Wyrzutków” ma
typowo europejski charakter. Panujący na stronach nastrój jest o dziwo bardzo
lekki, swobodny wręcz. Akcja jest ciekawa, ale niezobowiązująca. Toczy się
szybko, z nutą humoru i solidną dawką niezwykłości, będących stałym elementem
opowieści. Do tego dochodzi udana szata graficzna, która buduje bardzo
przyjemny klimat i znakomicie pasuje do tej opowieści, gdzie miłośnicy zarówno fantastyki,
jak i kryminałów (nie tylko noir) znajdą tutaj coś dla siebie.
I chyba nic więcej dodawać nie trzeba, prawda?
„Miasto Wyrzutków” to lekka, prosta, ale sympatyczna lektura z tajemnicą w tle.
Nie wybitna, czysto rozrywkowa, niemniej to tylko dwa tomy i kto lubi takie
klimaty – czy też nieoczywiste miksy gatunkowe – śmiało może po dzieło Lamberta
sięgnąć. Tym bardziej, jeśli ceni europejski komiks środka.
Komentarze
Prześlij komentarz