Deadpool Classic, tom 9 - Gail Simone, grupa Udon

Udon Deadpool


Ostatnio co tom Deadpoola Classic, to run innego twórcy. Po całkiem udanym, choć opartym na odświeżaniu zgranych motywów tomie ósmym, nadszedł czas by rolę scenarzystki przejęła Gail Simone, ceniona autorka, która nie raz udowodniła, że potrafi robić dobre, dynamiczne i zabawne opowieści superhero, w których nie brak odpowiedniej dawki powagi czy nawet pewnego przesłania. Ta zmiana cieszy, bo Deadpool pod jej rządami jest udany. Niestety, szata graficzna to już zupełnie inna bajka…


Wade Wilson ma prawdziwy talent do pakowania się w kłopoty – a tym razem podpadł telepacie, który zainfekował jego mózg wirusem! Teraz, zmagając się z zamętem w umyśle, Deadpool musi zdobyć róg Rhino i ochraniać mutantkę Dazzler, którą prześladuje hejter. W końcu jednak odkryje, kto odpowiada za jego stan, ale wybuchowa konfrontacja z telepatą może doprowadzić do czegoś znacznie gorszego…


Był czas, kiedy Marvel zachłysnął się wizją dotarcia do miłośników mangi i anime i nie tylko powołał do życia imprint Tsunami, w którym publikowano inspirowane japońskimi komiksami serie, ale i w głównych cyklach zdecydował się wprowadzić nieco bardziej mangową estetykę. Nie wszyło. Tsunami  nie przetrwało długo, ale Marvel nie zamierzał odpuścić. Problem w tym, że zamiast skupić się na zatrudnieniu prawdziwych mangaków (zrobił tak przy miniserii Wolverine: Snikt! i okazała się ona całkiem niezła) albo wybierał autorów operujących nieco podobną kreską, albo zatrudniał Azjatów, którzy potrafili tworzyć coś na skrzyżowaniu stylistyki japońskiej i amerykańskiej. Nigdy nie wyszło to dobrze i nie wyszło też dobrze w Deadpoolu, co widać po tym tomie, który od strony graficznej powierzono grupie Udon.


Scenariusz Simone jest udany. To dobra, lekka opowieść rozrywkowa, w której dzieje się dużo, a jeszcze więcej się gada. Czyta się to szybko i przyjemnie, jeśli lubicie naszego wyszczekanego najemnika, tym bardziej, że opowieść jak zawsze za nic ma polityczną poprawność, za to nie stroni od umownej brutalności i czarnego humoru, które dają wytchnienie od typowego superhero. Niestety szata graficzna nie jest zbyt udana. Deadpool nigdy nie miał do niej wielkiego szczęścia, bo pierwsze kilkadziesiąt zeszytów jego przygód było nazbyt cartoonowe i kolorowe, aż momentami kłuło w oczy. Grupa Udon jednak poszła dalej i ową cartoonowość podlała jeszcze pseudomangową estetyką, która nie pasuje do tej opowieści. Kto pamięta wydawaną po polsku W linii Dobry Komiks serię Street Fighter doskonale wie, co go tu czeka. Rysunki są dynamiczne, ale pozbawione czerni, twarze przerysowane, a kolory przejaskrawione. Takie ilustracje znajdą swoich miłośników, ale ja niestety do nich nie należę.


Ale jako całość, ten tom Deadpool Classic jest całkiem niezłą rozrywką. Ma swój urok, jest dobrze napisany i nie nudzi. A ilustracje? Cóż, już w kolejnym tomie zaczną zmieniać się na lepsze, więc można przymknąć na nie oko. Oczywiście jeśli jesteście miłośnikami Najemnika z Nawijką.


Recenzja ukazała się najpierw na portalu Planeta Marvel.


Komentarze