Dżinn - Graham Masterton

STAROŻYTNE ZŁO ZNÓW POWRACA



Graham Masterton zadebiutował w roku 1975 ciepło przyjętą powieścią „Manitou”. Trudno rzec czy już wtedy wiedział, że będzie to początek cyklu, ale najwyraźniej polubił ten świat, tych bohaterów i ten schemat opowieści, bo już dwa lata później powrócił do nich w spin-offie „Dżinn”. I to z naprawdę dobrym skutkiem. A teraz powieść powraca w nowym wydaniu i jeśli jeszcze nie mieliście okazji jej czytać, a cenicie dobre horrory, koniecznie powinna znaleźć się na Waszym celowniku.


Fabuła jest prosta. Oto starożytne naczynie skrywa dżinna. Nie jest to jednak istota z „Baśni tysiąca i jednej nocy”, a prawdziwy arabski demon. Kiedy wkrótce zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a ludzie giną w dziwnych okolicznościach, wszystko wskazuje na to, że to wina tej istoty. Ale co tak naprawdę się dzieje? To trzeba będzie wyjaśnić i zmierzyć się ze złem, z którym mierzyć nie powinien się mierzyć żaden człowiek…


Graham Masterton to jeden z najważniejszych dla mnie pisarzy. Znam mnóstwo o niebo lepszych autorów, znam dzieła, z których autor czerpał pełnymi garściami i niezależnie od ich jakości doceniam fakt, że były prekursorami itd., itd. Ale to właśnie „Drapieżcy” Mastertona – chyba najbardziej lovecraftowska z jego powieści, głównie dlatego, że dosłownie zaadaptował na jej potrzeby postacie i motywy z prozy ojca mitologii Cthulhu – były moją pierwszą dorosłą książką, po jaką sięgnąłem w wieku kilkunastu lat. Zachwyciła mnie klimatem, jako jedyna obok „The Ring” Kojiego Suzukiego wzbudziła we mnie niepokój – co nigdy więcej w literaturze grozy mi się nie zdarzyło – i urzekła wykonaniem. Nic dziwnego, że od tamtej w mojej domowej biblioteczce wylądowało blisko trzydziestu książek Mastertona, a do jego prozy czuję spory sentyment.


Ale sentyment, sentymentem, a liczy się jakość. I to Masterton zawsze zapewnia. Może i miewa idiotyczne pomysły, a sceny seksu są u niego ukazane niczym w parodystycznym czytadle pornograficznym, jednak za każdym razem wyśmienicie broni się dwoma rzeczami. Pierwszą z nich jest znakomity styl, prosty, ale krwisty, satysfakcjonujący i plastyczny: opisy trafiają do wyobraźni czytelnika, potrafią poruszać, zniesmaczać, wywoływać niepokój. Druga to niesamowity klimat, który sprawia, że teksty pisarza robią duże wrażenie i miłośnikom grozy nie pozwalają oderwać się od lektury nawet na moment.


Taki właśnie jest „Dżinn”, dodatek do cyklu „Manitou”, który równie dobrze sprawdza się jako uzupełnienie świetnej serii (swoją drogą także niedawno wznowionej w naszym kraju), jak i samodzielna powieść. Bo, jak najlepsze książki Mastertona, tak i ta to po prostu kawał dobrej, nastrojowej literatury z dreszczykiem, doskonałej na ponure popołudnia zbliżającej się powoli jesieni. Dobra zabawa zapewniona.


Dziękuję wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Komentarze