WIKINGOWIE
W AMERYCE
Teraz już prawie nie pisze się dobrego fantasy,
coraz mniej jest też dobrej fantastyki niezależnie od gatunku. Jeszcze mniej
udana jest tego typu literatura serwowana nie do końca na poważnie. A jednak
trylogia „Na zachód od Zachodu”, Angusa Watsona, choć podana z lekkością i
humorem, to kawał świetnej rozrywki, od której trudno się oderwać i która dobrą
zabawę gwarantuje zarówno miłośnikom nonszalanckich zabawnych opowieści, jak i
poważnej i krwawej literatury przygodowo-historycznej czy fantasy. A trzeci tom
w znakomitym styli wieńczy to wszystko, choć jednocześnie – jak i poprzednie
dwa tomy – pozostaje lekturą nie dla każdego.
Walka trwa. Co prawda z plemienia Wotan pozostała
już tylko garstka ludzi, razem z Calniankami wędrują przez Lśniące Góry. To jednak
nie koniec ich wyprawy. Przed nimi czekają bowiem kolejne, równie niezwykłe i niebezpieczne
krainy, a tam kolejni wrogowie, kolejne groźne zwierzęta i nieprzychylna
pogoda, z którą trzeba się mierzyć niczym z krwiożerczymi przeciwnikami. A to
jedynie część tego, co na nich czeka. Czym jednak zakończy się ta przygoda? I kto
dotrwa do jej końca?
Co prawda trylogia „Na zachód od Zachodu” nie
zalicza się do fantastyki, jej poprowadzenie, rozmach i dość umowne
potraktowanie elementów historycznych sprawiają, że rzecz równie łatwo uznać za
literaturę fantasy, co przygodowo-historyczną serię o wikingach. Autor zadbał
tu co prawda o odpowiednią dawkę faktów z przeszłości, ale swoją trylogię oparł
przede wszystkim na schemacie questa, w którym udział biorą potężni, męscy aż
niemal samczy bohaterowie, barbarzyńcy, dla których wulgarność i krew to chleb
powszedni. I właśnie taka jest ta książka. Męska, krwawa, nie wolna od
wulgarności, a co za tym idzie wiążącego się z nią humoru, ale jest to jednocześnie
poważna, choć pełna nonszalancji literatura przygodowa.
Nie każdemu takie podejście do tematu może przypaść
do gustu, ale mnie osobiście ono kupiło. Lekkością, swobodą, męskim sznytem,
ale też i dobrym wykorzystaniem zgranych motywów. Nie ma tu oryginalności,
jednak dzięki stylowi Watsona, „Na zachód od Zachodu” czyta się lekko i
przyjemnie. Bez chwili nudy, za to z całkiem epicką nutą, która zapewnia
odpowiednią dawkę przeżyć. A „Gdzie boją się iść bogowie” to dobre zwieńczenie
całej trylogii, które w satysfakcjonujący sposób domyka opowieść.
Patrząc na to wszystko, co już napisałem, trylogia
Watsona to dla mnie osobiście najlepszy tego typu tytuł obok znakomitej „Sagi”
Nicholasa Eamesa. A przez „tego typu” rozumiem nie tylko stricte rozrywkową
lekturę, ale także, a może przede wszystkim, serię podaną z humorem i pazurem. Mogło
być kiepsko, mogło być wtórnie i nudnie, ale okazało się, że nawet w temacie
wikingów, za którymi nie przepadam, można coś powiedzieć w dobry sposób. Trzeba
tylko chcieć, a Watson chciał. Nie jest to co prawda dzieło na miarę „Sagi
Winlandzkiej”, ale miłośnikom tematu i gatunku na pewno dostarczy przyjemnych
przeżyć.
Komentarze
Prześlij komentarz