ZABIJANIE
DEMONÓW TRWA
Nie sądziłem, że w gatunku shounenów coś jeszcze
nie zaskoczy, a proszę. Pierwszy tom „Miecza zabójcy demonów” okazał się
zadziwiająco oldschoolowy i pozbawiony wielu typowych dla gatunku elementów, co
stanowiło przyjemny powiew świeżego powietrza. I na szczęście seria nie
straciła ani na moment tego swojego charakteru i trzeci tom jeszcze bardziej
wciąga nas w ten nastrojowy świat walki z demonicznymi bytami, nie pozwalając
się nudzić ani przez chwilę.
W trakcie swoich poszukiwań najsilniejszego demona,
który może pomóc odmienić los jego siostry, Tanjirou z pomocą Nezuko staje do
walki z dwójką demonów. Czy są one tym, za kogo się podają? I czy starcie to
pozwoli mu dowiedzieć się czegoś więcej?
Co jest podstawą każdego dobrego shounena? Bohater
wybraniec, który na początku na herosa się nie nadaje, potężni przeciwnicy,
dużo walk, piękne dziewczyny, odrobina erotyki, humor… A co znajdziecie w
„Mieczu zabójcy demonów”? Bohatera wybrańca, który na początku na herosa się
nie nadaje, potężnych przeciwników, sporo walk… A gdzie erotyka, której tak
pragną nastoletni chłopcy, czyli grupa docelowa? Gdzie humor? Nie ma, ale
opowieść ta ani trochę ich nie potrzebuje, bo swoją jakością nie ustępuje
najlepszym historiom tego typu, a co więcej, chociaż jej akcja wcale nie pędzi
na złamanie karku i wszystko wydaje się stonowane, żaden miłośnik dynamicznych
bitewniaków nie będzie zawiedziony.
Mnie osobiście „Miecz…” kupił i to jeszcze jak. Co
prawda po pierwszym tomie obawiałem się, jak długo podobna seria się utrzyma,
bo jednak współczesny czytelnik ma konkretne wymagania, a ta estetyka nie do
końca się w nie wpasowuje. Obawiałem się także, czy całość szybko nie będzie
musiała ugiąć się pod ciężarem wymogów rynku i zmienić w bardziej typowego
shounena. Na szczęście tak się nie stało. Seria od początku pozostaje taka
sama, nieco staromodna, nieco wolniejsza, ale za to właśnie się ją kocha i to
się w niej ceni. I docenili to wszyscy czytelnicy, którzy sprawili, że „Miecz
zabójcy demonów” stał się hitem.
Na pewno pomogła mu w tym także znakomita szata
graficzna. Tu też mamy do czynienia z rzeczą oldschoolową, bardziej uproszczoną
i przyozdobioną większą ilością czerni, niż typowe shouneny. Ale taka właśnie
być powinna. Dzięki temu dostajemy bardzo nastrojowy i wpadający w oko komiks,
gdzie groza łączy się z akcją i swoistą delikatnością. Może i brzmi to dziwnie,
ale jest znakomite i absolutnie warte poznania.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz