Teoria miłości #5 - Keiya Mizuno, Masaki Satou

KONIEC MIŁOŚCI CZY MIŁOŚĆ NA KOŃCU?


„Teoria miłości” dobiega właśnie końca. szkoda, ale tak to zawsze bywa z dobrymi opowieściami, którymi żyło się od pewnego czasu. Na szczęście mogę cieszyć się, że było mi dane przeczytać tę historię i że od początku do końca zachowała ona ten sam znakomity poziom, o wiele lepszy, niż się tego spodziewałem, kiedy zaczynałem swoją przygodę z tym cyklem.


To było nieuniknione. Yarahata wyznał miłość i od tamtej pory nie widział się z Saki, a minęło już kilka dni. Czyżby dostał kosza? Trzeba się o tym przekonać. Ale jak poradzi sobie, skoro jego mistrz ma właśnie odlatywać?


Chyba nie ma czytelnika płci męskiej, który ceniąc sobie mangi, nie czytał w młodości jakichś tytułów z gatunku ecchi, czyli łagodnej erotyki, a co za tym idzie nie miałby też swojego ulubieńca. Dla mnie takim najlepszym, co mogło zdarzyć się w gatunku zawsze było „Video Girl Ai”, genialnie narysowana, przesycona emocjami opowieść o miłości i erotycznych fascynacjach. „Teoria miłości” co prawda tego nie zmieniła, nie pobiła „VGA” i nie strąciła go z podium, ale w chwili obecnej znajduje się na drugim miejscu mojego prywatnego rankingu mang ecchi. I na pierwszym, jeśli chodzi o stricte komediowe opowieści tego typu.


Dlaczego? Głównie dzięki humorowi, który z jednej strony jest niewyszukany, z drugiej zawierający wiele prawd – życiowych też, ale głównie na temat kobiet, zdobywania ich serca, oczekiwań, jakie mają od ewentualnego przyszłego partnera i związku itd., itd. Nic w tym jednak dziwnego, scenarzysta tej mangi to jednocześnie autor poradników miłosnych i chociaż dla mnie tego typu książki to rzecz absolutnie z najniższej literackiej półki, akurat w przypadku „Teorii miłości” zmienia prostą mangę romantyczno-erotyczną w poradnik, który ma konkretną wartość i który chce się okrywać.


Właściwie każdy rozdział całej serii to kolejna metoda na zdobycie serca ukochanej. Metoda zabawna, pełna gagów i satyry, czasem brzmiąca dziwnie, ale za każdym razem – no może z drobnymi wyjątkami – mająca naprawdę szansę się sprawdzić. I każdą z nich ilustruje konkretna akcja z nią związana, a także znakomita szata graficzna w pewnym stopniu kojarząca mi się z genialnym „Bakumanem”. W ostatnim tomie na dodatek wszystko nabiera jeszcze tempa, emocje narastają, tak samo jak napięcie, poznajemy odpowiedzi na wiele pytań, a wszystko jak zwykle po prostu kupuje czytelnika. Swoim niewyszukanym humorem, urokiem, lekkością i tym klimatem niegrzecznej historii o miłości.


Szkoda, że to już koniec. Z drugiej strony cieszę się, że mogłem przeczytać całość i że rzecz ukazała się na polskim rynku. Nie był to w końcu oczywisty wybór, nie brak przecież całego mnóstwa kultowych już komedii romantycznych, które nie doczekały się wydania w naszym kraju (nieśmiało sugerowałbym coś z prac Katsury Masakazu), ale jakże trafny. Dlatego każdy kto lubi zabawne opowieści o miłości i komedie erotyczne, będzie bardzo zadowolony. bardziej nawet, niż można by się spodziewać.


Mangę kupicie tutaj:





Komentarze