SAMI
SWOI NA DZIKIM ZACHODZIE
Egmont przyzwyczaił nas do wypuszczania na rynek po
dwa tomy „Lukcy Luke’a” na raz. Teraz nadeszła jednak pora na zmianę –
dostajemy bowiem tylko jeden komiks o przygodach dzielnego kowboja. Nikt jednak
nie ma chyba wątpliwości, że warto po niego sięgnąć. Nie dość bowiem, że to
kolejna część znakomitej serii, która nigdy nie schodzi poniżej pewnego
poziomu, to jeszcze jest to kolejny klasyczny album napisany przez
niezapominanego René Goscinnego, prawdziwego mistrza humorystycznych komiksów z
Europy.
Lucky Luke brał już udział w niejednych szalonych
wydarzeniach i zwiedził całe mnóstwo miast i miasteczek nie tylko na Dzikim
Zachodzie. Teraz los doprowadza go do tytułowego Painful Gulch, rządzonego
przez dwa rody – O’Harów i O’Timminsów. Problem w tym, że obie familie się
nienawidzą, a ciągle strzelaniny, awantury i tym podobne wydarzenia sprawiają,
że nie tylko miasteczko nie może się zmienić, ale jest też miejscem
niebezpiecznym. Ale teraz nadchodzą zmiany. Lucky Luke zostaje bowiem wybrany
burmistrzem i zaczyna zaprowadzać własne rządy. Ale czy przyniesie upragnioną
odmianę i zdoła pogodzić zwaśnione klany?
Pierwsze co ciśnie mi się na usta na myśl o tym
albumie „Lucky Luke’u” to to, że Morris chyba powrócił do nieco prostszego
stylu, którym raczył nas na początku istnienia serii, kiedy ta nie miała
jeszcze wykształconego charakteru, jaki znamy z niej obecnie. Nie jest to tak
bardzo widoczne, jak można by sądzić, ale jednak da się dostrzec. Czyżby
zabrakło czasu? A może autor chciał nieco poeksperymentować? Nie wiem, nie
zmienia to jednak faktu, że i tak album ma swój urok i klimat, które spodobają
się nie tylko najmłodszym czytelnikom. I ma też swój charakter, za który „Lucky
Luke’a” cenimy.
Jeśli chodzi o treść, Goscinny jak zwykle nie zawodzi.
Owszem, stworzona przez niego opowieść nie jest szczególnie odkrywcza, ale
akurat o to w niej chodziło. Scenarzysta przenosi bowiem na grunt Dzikiego
Zachodu schemat rodem z „Romeo i Julii”. O porównanie treści do „Samych swoich”
się nie pokuszę, ale to ten sam typ komedii. Jednocześnie mamy tu akcję, sporo
satyry, nieco przygód, dużo uroku… Po prostu kolejny dobry „Lucky Luke”. „Lucky
Luke” pełną gębą chciałoby się powiedzieć, nawet mimo nieco mniej porywającej szaty
graficznej.
Reasumując „Rywale z Painful Gulch” to po prostu
nic innego, jak kolejny bardzo dobry komiks humorystyczny dla czytelników w
każdym wieku. Budzący sentymenty i poprawiający humor. Jak zawsze polecam
gorąco, bo zabawa w towarzystwie Lucky Luke’a jest tradycyjnie bardzo udana i
chce się wracać do tego świata.
A wydawnictwu Egmont dziękuję za udostępnienie mi
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz