„Coda” to ciekawie pomyślana seria fantasy, która
mimo pewnych minusów, swój urok ma. Od samego początku był to cykl bardzo
dynamiczny, by nie rzec czasem, że pospieszony, a teraz, zaledwie po trzech
tomach, cała przygoda dobiega wreszcie końca. Trochę szkoda, z drugiej strony
jednak można się cieszyć, że twórcy zakończyli opowieść zanim pożarła ją
wtórność. A że zabawa nadal jest niezła, żaden fan nie będzie zawiedziony.
Witajcie w świecie fantasy, który przeżył
apokalipsę i teraz po pustyniach biegają tu zmutowane magiczne zwierzęta. Dotąd
życie w tym miejscu było trudne, teraz główny bohater przekonuje się, jak źle
być może, kiedy osamotniony trafia na ziemie jałowe, gdzie czeka na niego
prawdziwe szaleństwo. Wkrótce jednak pojawia się przyjaciel, ale… Właśnie, o
kim mowa? Co ze sobą niesie? I co jeszcze na nas czeka? Jedno jest pewne, zanim
nastąpi koniec, trzeba będzie pogodzić się ze stratą, na którą nikt nie jest
gotowy…
Postapo to zazwyczaj gatunek przyszłościowy,
futurystyczny, ukazując to, co może nas czekać. Oczywiście są też liczne
teorie, podania i legendy, że przed wiekami na Ziemi doszło do kataklizmu – czy
to była wielka powódź, atomowa zagłada, czy uderzenie meteorytu to już inna
sprawa. Osadzenie opowieści postapokaliptycznej w świecie czy to normalnej, czy
też alternatywnej przeszłości nie wydaje się niczym aż tak oryginalnym, jak na
pierwszy rzut oka można by sądzić. Tym bardziej, że w literaturze też nie brak
fantasy dziejących się w realiach upadłego świata („Mroczna wieża”).
Ale „Coda” to sympatyczna seria, w której dominuje
akcja. Wydarzenia pędzą tu właściwie na złamanie karku, co czasem przekłada się
na pewien chaos panujący na stronach, ale w tym tomie spotyka nas kilka spokojniejszych
scen, co pozwala lepiej wgryźć się w życie bohaterów. Nieźle wypadają też same
popisy wyobraźni, ale trochę brak w tym wszystkim tych zmutowanych baśniowych stworzeń,
które zdają się być jedynie tłem. Mamy za to i humor, i bardziej mroczne,
emocjonalne momenty, i są też wreszcie całkiem niezłe pomysły.
Najlepsza jednak w tym wszystkim jest sama szata
graficzna. Proste, dość cartoonowe rysunki, w których nie brak dynamicznie
brudnej kreski, w połączeniu z kolorem – bardzo wyrazistym, mocnym, barwnym,
ale o dziwo pasującym do całości – daje bardzo dobry efekt. Rzecz ma swój
klimat, niczym kino lat 80. XX wieku, ma też swój urok. Ogląd się ją bardzo
przyjemnie i zdecydowanie lepiej, niż czyta, choć to lekka, nieskomplikowana
lektura.
Jako całość „Coda” to rzecz warta polecenia
miłośnikom fantasy i fantastyki, jako takiej. Nie wybitna, nie przełamująca schematów,
ale całkiem udana i dostarczająca niezłej rozrywki. I chyba o to właśnie chodzi,
prawda?
Komentarze
Prześlij komentarz