Coda #3 - Matias Bergara, Simon Spurrier

 OSTATNI AKT CODY


„Coda” to ciekawie pomyślana seria fantasy, która mimo pewnych minusów, swój urok ma. Od samego początku był to cykl bardzo dynamiczny, by nie rzec czasem, że pospieszony, a teraz, zaledwie po trzech tomach, cała przygoda dobiega wreszcie końca. Trochę szkoda, z drugiej strony jednak można się cieszyć, że twórcy zakończyli opowieść zanim pożarła ją wtórność. A że zabawa nadal jest niezła, żaden fan nie będzie zawiedziony.

 

Witajcie w świecie fantasy, który przeżył apokalipsę i teraz po pustyniach biegają tu zmutowane magiczne zwierzęta. Dotąd życie w tym miejscu było trudne, teraz główny bohater przekonuje się, jak źle być może, kiedy osamotniony trafia na ziemie jałowe, gdzie czeka na niego prawdziwe szaleństwo. Wkrótce jednak pojawia się przyjaciel, ale… Właśnie, o kim mowa? Co ze sobą niesie? I co jeszcze na nas czeka? Jedno jest pewne, zanim nastąpi koniec, trzeba będzie pogodzić się ze stratą, na którą nikt nie jest gotowy…

 

Postapo to zazwyczaj gatunek przyszłościowy, futurystyczny, ukazując to, co może nas czekać. Oczywiście są też liczne teorie, podania i legendy, że przed wiekami na Ziemi doszło do kataklizmu – czy to była wielka powódź, atomowa zagłada, czy uderzenie meteorytu to już inna sprawa. Osadzenie opowieści postapokaliptycznej w świecie czy to normalnej, czy też alternatywnej przeszłości nie wydaje się niczym aż tak oryginalnym, jak na pierwszy rzut oka można by sądzić. Tym bardziej, że w literaturze też nie brak fantasy dziejących się w realiach upadłego świata („Mroczna wieża”).

 


Ale „Coda” to sympatyczna seria, w której dominuje akcja. Wydarzenia pędzą tu właściwie na złamanie karku, co czasem przekłada się na pewien chaos panujący na stronach, ale w tym tomie spotyka nas kilka spokojniejszych scen, co pozwala lepiej wgryźć się w życie bohaterów. Nieźle wypadają też same popisy wyobraźni, ale trochę brak w tym wszystkim tych zmutowanych baśniowych stworzeń, które zdają się być jedynie tłem. Mamy za to i humor, i bardziej mroczne, emocjonalne momenty, i są też wreszcie całkiem niezłe pomysły.

 

Najlepsza jednak w tym wszystkim jest sama szata graficzna. Proste, dość cartoonowe rysunki, w których nie brak dynamicznie brudnej kreski, w połączeniu z kolorem – bardzo wyrazistym, mocnym, barwnym, ale o dziwo pasującym do całości – daje bardzo dobry efekt. Rzecz ma swój klimat, niczym kino lat 80. XX wieku, ma też swój urok. Ogląd się ją bardzo przyjemnie i zdecydowanie lepiej, niż czyta, choć to lekka, nieskomplikowana lektura.

 

Jako całość „Coda” to rzecz warta polecenia miłośnikom fantasy i fantastyki, jako takiej. Nie wybitna, nie przełamująca schematów, ale całkiem udana i dostarczająca niezłej rozrywki. I chyba o to właśnie chodzi, prawda?





Komentarze