TANIEC,
KOJOTY I FISTASZKI
To już dwudziesty trzeci tom „Fistaszków zebranych”
wydany na polskim rynku. Z jednej strony fakt ten cieszy, bo dzięki temu
mogliśmy przeczytać już tyle wspaniałych przygód naszych bohaterów, z drugiej
smuci, ponieważ seria już niemal dobiegła końca. Zanim jednak w nasze ręce
trafi ostatni tom – a jeszcze chwilę to zajmie – zamiast przejmować się,
cieszmy się najnowszą odsłoną „Fistaszków”, bo jak zwykle jest wyśmienita i
dostarcza rewelacyjnej rozrywki każdemu ambitnemu, dojrzałemu czytelnikowi.
Co tym razem czeka na naszych bohaterów? Charlie
Brown udaje się na kurs tańca. Zostaje również zaproszony na bal dla
zakochanych. Co z tego jednak wyniknie? Linus tymczasem zaczyna słyszeć wyjące
nocami kojoty, Snoopy zaś, jak zawsze, stara się pokazać na co go stać – na
różnych polach, za to najczęściej z identycznym skutkiem…
O „Fistaszkach” przez dekady istnienia cyklu
wypowiadali się najróżniejsi ludzie. Ludzie sztuki, polityki, krytycy, zwykli
zjadacze chleba także. Byli wśród nich inteligenci, byli prości, szarzy
obywatele, znane nazwiska i niemal anonimowe osoby. Każdy z nich mówił, bo miał
coś do powiedzenia. Wszystko to prowadzi do dwóch oczywistych wniosków.
Pierwszy z nich jest taki, że nikt już nic oryginalnego w temacie nie powie
(ale każdy wciąż będzie próbował, bo o „Fistaszkach” chce się mówić). Drugi za
to wyraźnie pokazuje, że dzieło Charlesa M. Schulza to rzecz dla każdego.
Niezależnie od wieku, pochodzenia i wykształcenia. Niezależnie od preferencji,
gustu i ambicji.
Najlepiej co prawda będą bawić się ci, którzy od
lektur wymagają czegoś więcej: przesłania, prawdy, siły wyrazu. Ale siłą
„Fistaszków” jest to, że każdy odbiorca znajdzie tu coś dla siebie. Dla tych
poszukujących jedynie humoru znajdą się dowcipy, dla tych sentymentalnych rzut
oka na dzieciństwo, a dla odbiorców pragnących komentarza społecznego i satyry
czeka cała masa ponadczasowych prawd. Bo to, o czym pisał, co wyśmiewał albo
analizował Schulz, po dziś dzień nie uległo zmianie (może to przerażać, ale cóż
począć). Owszem, nie wszystkie żarty autora sprawiają, że czytelnik wybucha
śmiechem – Schulz celował bowiem w końcu w bardziej wysublimowane i poważne dowcipy
– ale zdarzają się też bardziej typowe. A wszystko to w formie pasków, które
można czytać niezależnie od siebie, a zarazem cieszyć się bardziej zabudowanymi
wątkami, rozpisanymi na wiele odcinków.
Całość zaś wieńczy niezapomniana w swej cartoonowej prostocie szata graficzna i piękne wydanie. Grube tomy w twardej oprawie robią duże wrażenie i pięknie prezentują się na półce. Ważniejsze jednak, że to komiks, którego nie stawia się w regale by był ozdobą biblioteczki, a sięga do niego raz po raz. Dla poprawy humoru, dla refleksji, dla zadumy… Jeśli jeszcze jakimś cudem nie znacie tej opowieści, sięgnijcie konieczne. Nieważne od którego tomu, każdy nadaje się do tego równie znakomicie.
Komentarze
Prześlij komentarz