WALKA Z
DEMONAMI TRWA
Wiem, że się powtarzam, wiem, że pisałem to wiele
razy, ale „Miecz zabójcy demonów”, czy jak kto woli „Kimetsu na Yaiba”, to
jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń wśród opowieści shounenowych, jakie
czytałem w ostatnim czasie. Wszystko za sprawą niesamowicie oldschoolowego
podejścia do tematu, które wyróżnia całość na tle podobnych tytułów. I szaty
graficznej, jaka coraz rzadziej się w gatunku zdarza.
Podróż Tanjirou trwa. Walka w bębenkowej rezydencji
nie była łatwa, ale na naszego bohatera już czekają kolejne wyzwania, kiedy w
trakcie podróży spotyka Zenitsu Agatsumę. Co gorsza chłopak bity jest przez
postać z łbem dzika na głowie. Co tu się dzieje? Tanjirou wie jedno: musi pomóc
swojemu koledze!
A to jeszcze nie koniec. Kiedy nadchodzi czas
rozprężenia i wypoczynku, pojawia się kolejne zadanie. Tym razem celem będzie
straszna góra, w której dzieją się niepokojące rzeczy. Bohaterowie nie mają
jeszcze pojęcia z jakim koszmarem przyjdzie im się zmierzyć…
Oldschoolowość „Miecza zabójcy demonów” to ten
element serii, który należy najbardziej podkreślać. To właśnie on wyróżnia całą
opowieść i sprawia, że rzecz okazuje się tak udana. Aż dziw, że podobna rzecz
sprawdziła się w naszych czasach, ale na szczęście przyjęła się na rynku i to
na tyle dobrze, że stała się niemałym hitem.
Ale co to właściwie oznacza dla czytelnika? Mniej
więcej tyle, że „Kimetsu no Yaiba” jest serią stonowaną. Niby to shounen, niby
nie brak w nim dynamicznej akcji i kolejnych przeciwników do pokonania, z
którymi musi poradzić sobie bohater-wybraniec, jednak wszystko to toczy się w
odległych od nas czasowo realiach, które podkreślone zostały nadzwyczaj spokojnym,
jak na takie opowieści tonem. Tonem nie często spotykanym we współczesnym,
nastawionym na pędzące na złamanie karku wydarzenia, komiksie.
Oczywiście miłośnicy akcji też nie będą zawiedzeni.
Tej nigdy w cyklu nie brakuje, a co ważniejsze w tym tomie opowieść staje się
bardziej mroczna i nastrojowa. Jednak „Miecz zabójcy demonów” wciąż pozostaje
przy tym pełen lekkości, uroku, humoru i delikatności, balansujących na
krawędzi baśniowości. O dziwo, choć to shounen, nie ma w nim erotyki, ale
absolutnie nie jest ona tu potrzebna. Cała reszta wciąga bowiem tak bardzo,
zarówno płeć piękną, jak i brzydką, że nie da się od niej oderwać. A znakomite,
dość proste i równie oldschoolowy ilustracje, wszystko to wyśmienicie
uzupełniają.
Kto zatem lubi shouneny, to kolejny tytuł, który
powinien poznać. Tytuł, gdzie walki, baśnie, legendy i sympatyczne postacie
spotykają się z łagodnym, acz nastrojowym horrorem. Efekt finalny jest
znakomity i nie zawiedzie nikogo.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz