Czymś musiał narazić się innym
Czy tylko tym, że był niewinny
(…)
Kim jest
Józef K.?
Józef K.
prawdziwy?
- Pidżama Porno
Najnowszy komiks od Marginesów reklamowany jest
jako kafkowska czarna komedia w stylu retro. I faktycznie coś w tym jest,
szczególnie jeśli mowa o oldschoolowej stylistyce samej szaty graficznej. Ale i
jest tu też coś z absurdalnej machiny wciągającej człowieka, niczym w „Procesie” Kafki”. Może nie podane w aż tak
oniryczny i dziwny sposób, może bez dawki takiej symboliki, jaką ociekało tamto
wybitne dzieło literatury, ale trzeba przyznać, że „Trasa promocyjna” ma w
sobie coś więcej, niż tylko prostą opowieść o zmagającym się z problemami
pisarzu.
G.H. Fretwell nie jest autorem jakichś wielkich
hitów. To właściwie drugorzędny brytyjski pisarz, który jakoś tam na rynku
wydawniczym sobie radzi. Teraz właśnie wyrusza w trasę promującą jego najnowsze
dokonanie, powieść „Bez K”, ale od samego początku nic nie idzie tak, jak
powinno. Nie dość, że na wstępie ktoś kradnie walizkę z jego książkami, a
policja nie ma większej ochoty zajmować się tą sprawą, twierdząc że ma
ważniejsze śledztwa na głowie, to jeszcze szybko okazuje się, że na spotkania
autorskie nikt nie przychodzi. Nawet klienci księgarni wolą dopytywać o
najnowszy hit, „Sjena palona”, niż interesować się prozą Fretwella. A to wcale
nie największy problem. Drugiego dnia okazuje się bowiem, że zniknęła
właścicielka księgarni, w której dzień wcześniej nasz pisarz miał spotkanie i
to on był ostatnią osobą, która ją widziała. Co gorsza to wcale nie koniec jego
problemów…
Jeżeli sceptycznie podchodzicie do tego komiksu, bo
pamiętacie, że Andi Watson dał się nam poznać jako autor przeciętnej miniserii
„Aliens vs Predator: Xenogenesis”, to porzucić to myślenie. „Trasa promocyjna”
bowiem stanowi kawał świetnego, wręcz rewelacyjnego komiksu, w którym pozornie
dzieje się niewiele, a jeszcze mniej widać w samych ilustracjach, ale
klimatyczna opowieść, która w swym leniwym rytmie porywa czytelnika, niczym
tornado.
„Trasa promocyjna” to komiks bardzo ascetyczny, ale
w tym tkwi jego wielka siła. Bohater o wyglądzie jakby wyrwanym z „Fistaszków”
przemierza świat niemal pozbawiony czerni. Świat prosty, oniryczny… Brnie przez
niego rozmawiając z kolejnymi postaciami, ale chociaż mówi dużo i dużo słucha,
nawet te dialogi są podane w ascetycznej formie, którą pochłania się szybko i
czasem ze zdumieniem. Zdumieniem, bo dużo tu dziwności, dużo absurdów, a jednak
fabuła pozostaje bliska życia, realistyczna. I mamy tu także intrygującą, iście
kryminalną zagadkę oraz kafkowskie nawiązania.
Oczywiście album robi takie wrażenie też dzięki wyśmienitej szacie graficznej. Kreska jest maksymalnie uproszczona. To właściwie
szkic tyle, że zrobiony tuszem, a nie ołówkiem. Bohaterowie i ich świat wydają
się być ledwie snem na jawie, a jednak pozostają realni. Efektu dopełnia
stylizacja na stare komiksy z samego początku istnienia gatunku, dzięki czemu
całość sprawia wrażenie przedruku dawnych publikacji, gdzie czas zatarł już
nieco ostrość kreski, ale nie czytelność rysunków.
Wszystko to razem wzięte daje bardzo, bardzo ciekawy efekt finalny. Komiks niby leniwy, a do pochłonięcia jednym tchem. Niby realny, a jakby oniryczny. Niby obyczajowy, a kryminał. Niby nic takiego, a wyśmienita rzecz. Warto jest się w niej zanurzyć.
Komentarze
Prześlij komentarz