Publikacja „Dragon Ball Super: Broly”, jak i
większości mang od JPF w ostatnim czasie, odwlekała się w czasie, ulegała przesunięciu
i opóźnieniom, ale w końcu jest. I jak zawsze warto po tomik sięgnąć. Nie dość
bowiem, że to kawał świetnej przygody w świecie Smoczych Kul, znakomicie przy
tym wydanej i budzącej w fanach wiele sentymentów, ale także i szansa poznania
filmu, który w oficjalnym obiegu na polskim rynku się nie pojawił. A że to
opowieść ważna, bo stworzone przez Akirę Toriyamę i kontynuująca na dodatek
serię „Dragon Ball Super” (a pominięta w wersji mangowej), każdy fan „DB”
powinien mieć ją na swojej półce.
Wielki turniej walki, w którym zmierzyło się
większość wszechświatów, dobiegł końca. Ci, którzy zginęli wrócili do życia, zapanował
pokój, ale, jak zawsze, do czasu. Kiedy Frizer zaczyna poszukiwać smoczych kul,
pragnąc by pewne jego tajemnicze życzenie się spełniło, przeszłość daje o sobie
znać. Okazuje się bowiem, że Gokū i Vegeta nie są jedynymi Saiyanami, którzy
przetrwali zagładę ich rodzimej planety. W kosmosie wciąż żyją jeszcze Paragus
i jego syn Broly, tak niewyobrażalnie potężny, że próbowano się go pozbyć kiedy
był dzieckiem. Co jego odnalezienie będzie oznaczać dla wszechświata? Co się
stanie, gdy wszelkie ograniczenia zostaną przełamane? I jakie jest życzenie
Frizera?
Broly to postać wymyślona przez twórców kinowych
filmów z serii „DB Z”. W mandze i anime nigdy się nie pojawił, był jednak tak
popularny, że doczekał się trzech produkcji kinowych i uwiecznienia w grach. Nic
więc dziwnego, że po latach Akira Toriyama, który zresztą odpowiadał za projekt
wyglądu Broly’ego, postanowił przywrócić go do łask i włączyć do kanonu. Ta nowa
wersja tego legendarnego Super-Saiyanina jest nieco łagodniejsza, ale też i z
większym dramatycznym potencjałem, a sama opowieść to epicki, porywający bitewniak,
który czyta się – tak, jak oglądało się film – jednym tchem.
Jak na „Dragon Balla” przystało, rzecz jest
dynamiczna, pełna akcji, spektakularnych i widowiskowych pojedynków. O dziwo
finał nie jest oczywisty, nowe postacie są intersujące, choć nie aż tak porywające,
jak kiedyś, a całość oferuje także wiele ważnych scen – jak choćby te ukazujące
przeszłość planety Vegeta i rodziców Gokū. Te ostatnie sceny wierne są wersji
znanej z mangi „Jaco z galaktycznego patrolu”, której zresztą są rozwinięciem,
więc brak im pazura dawnych kinówek, ale i tak mają swój urok. Do tego dochodzi
sporo humoru i przyjemny klimat – nieco zbyt kolorowy, ale taki już urok obecnych
anime.
Bo komiks ten to nic innego, jak kadry z anime
uzupełnione o chmurki z dialogami. Tu warto więc docenić wydanie – 360 stron,
papier kredowy, pełen kolor, większy, niż standardowo format i dobra cena. Jeśli
kochacie „DB”, ten tom, jak i dwa poprzednie, będące papierową wersją filmów „Bitwa
bogów” i „Zmartwychwstanie ‘F’”, poznać (nawet jeśli nie są to do końca
spełnione twory) i postawić na półce obok regularnej serii, której luki
wypełniają, i wszelkich dodatków, jakich nie brak przecież i na polskim rynku.
Komentarze
Prześlij komentarz