Lucky Luke #20: Billy Kid – René Goscinny, Morris

 KID BILLY KID

 

„Lucky Luke” to taka seria, do której chce się wracać. Niby czytelnik już to wszystko zna, niby wie czym się skończy, niby każdy kolejny tom to po prostu jeszcze jedna wariacja na tematy każdemu już znane, ale co z tego, skoro zawsze zabawa jest przednia i czytelnik ma tylko ochotę na więcej. I taką przednią zabawę oferuje też „Billy Kid”, najnowszy na polskim rynku, klasyczny album serii napisany przez nieśmiertelnego René Goscinnego.

 

Lucky Luke mierzył się z różnymi bandytami, ale z takim nie miał jeszcze do czynienia. Tym razem na jego drodze staje  bowiem… dziecko. I to nie byle jakie, tylko sam Billy Kid, legendarny rewolwerowiec, którego zna cały Dziki Zachód i każdy przed nim drży! Ale czy to na pewno wielki przestępca, czy może jedynie rozwydrzone dziecko, którego nawet nie da się traktować poważnie? To już będzie musiał rozstrzygnąć nasz dzielny kowboj!

 

„Lucky Luke” to seria, którą ceni się za wiele rzeczy: humor, akcję, klimat, świetne ilustracje, satyrę… Długo można by wymieniać. Rzadziej jednak docenia się jej wymiar edukacyjny. Bo tylko spójrzcie, cykl ten to żart z westernów, zrobiony przez Europejczyków. Ale kiedy zaczynamy czytać, okazuje się, że rzecz zawiera w sobie mnóstwo faktów z Dzikiego Zachodu, wiele autentycznych postaci i ciekawostek. Podanych co prawda w lekkiej, żartobliwej formie, ale jednak przekazujących wiadomości o tamtych czasach i ludziach.

 


Cała reszta zaś to po prostu kawał dobrej zabawy. Jak zawsze więc na łamach „Billy’ego Kida” jest śmiesznie, dowcipy są różnorodne, bo zarówno słowne, sytuacyjne, jak i obrazkowe, a w nich nie brak zarówno tych prostych i niewysublimowanych, jak i autentycznej satyry. Mnóstwo tu też przygód i szybkiej akcji, bo tego wymagamy od westernu, nawet jeśli opowiedziany jest bez zbytniej powagi, a całość posiada sporo uroku i świetny klimat. Czyta się to lekko, doskonale tym bawi, niezależnie od wieku, a nawet jeśli pojawiają się momenty, które nie robią już takiego wrażenia, jak lata temu – bo już za dobrze znamy zagrania Goscinnego – nic nas to nie obchodzi, bo i tak rozrywka jest autentycznie świetna.

 

Tym bardziej, że całość jest naprawdę znakomicie zilustrowana (choć pod pewnymi względami Morris wciąż w części tej szukał jeszcze pewnych elementów swojego stylu), a także świetnie wydana. Dobrze więc, że Egmont po raz kolejny wznawia całą serię, bo to mimo upływu lat jakże wciąż atrakcyjna opowieść godna polecenia wszystkim miłośnikom komiksu. Nie ważne więc ile macie lat, jakie macie gusta i czy lubicie westerny, czy czujecie do nich wstręt – „Lucky Luke” to seria, którą znać zarówno warto, jak i po prostu wypada.

 

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.




Komentarze