„Lucky Luke” to taka seria, do której chce się
wracać. Niby czytelnik już to wszystko zna, niby wie czym się skończy, niby
każdy kolejny tom to po prostu jeszcze jedna wariacja na tematy każdemu już
znane, ale co z tego, skoro zawsze zabawa jest przednia i czytelnik ma tylko
ochotę na więcej. I taką przednią zabawę oferuje też „Billy Kid”, najnowszy na
polskim rynku, klasyczny album serii napisany przez nieśmiertelnego René
Goscinnego.
Lucky Luke mierzył się z różnymi bandytami, ale z
takim nie miał jeszcze do czynienia. Tym razem na jego drodze staje bowiem… dziecko. I to nie byle jakie, tylko
sam Billy Kid, legendarny rewolwerowiec, którego zna cały Dziki Zachód i każdy
przed nim drży! Ale czy to na pewno wielki przestępca, czy może jedynie
rozwydrzone dziecko, którego nawet nie da się traktować poważnie? To już będzie
musiał rozstrzygnąć nasz dzielny kowboj!
„Lucky Luke” to seria, którą ceni się za wiele
rzeczy: humor, akcję, klimat, świetne ilustracje, satyrę… Długo można by
wymieniać. Rzadziej jednak docenia się jej wymiar edukacyjny. Bo tylko
spójrzcie, cykl ten to żart z westernów, zrobiony przez Europejczyków. Ale
kiedy zaczynamy czytać, okazuje się, że rzecz zawiera w sobie mnóstwo faktów z
Dzikiego Zachodu, wiele autentycznych postaci i ciekawostek. Podanych co prawda
w lekkiej, żartobliwej formie, ale jednak przekazujących wiadomości o tamtych
czasach i ludziach.
Cała reszta zaś to po prostu kawał dobrej zabawy. Jak
zawsze więc na łamach „Billy’ego Kida” jest śmiesznie, dowcipy są różnorodne,
bo zarówno słowne, sytuacyjne, jak i obrazkowe, a w nich nie brak zarówno tych
prostych i niewysublimowanych, jak i autentycznej satyry. Mnóstwo tu też
przygód i szybkiej akcji, bo tego wymagamy od westernu, nawet jeśli
opowiedziany jest bez zbytniej powagi, a całość posiada sporo uroku i świetny
klimat. Czyta się to lekko, doskonale tym bawi, niezależnie od wieku, a nawet
jeśli pojawiają się momenty, które nie robią już takiego wrażenia, jak lata
temu – bo już za dobrze znamy zagrania Goscinnego – nic nas to nie obchodzi, bo
i tak rozrywka jest autentycznie świetna.
Tym bardziej, że całość jest naprawdę znakomicie
zilustrowana (choć pod pewnymi względami Morris wciąż w części tej szukał
jeszcze pewnych elementów swojego stylu), a także świetnie wydana. Dobrze więc,
że Egmont po raz kolejny wznawia całą serię, bo to mimo upływu lat jakże wciąż
atrakcyjna opowieść godna polecenia wszystkim miłośnikom komiksu. Nie ważne
więc ile macie lat, jakie macie gusta i czy lubicie westerny, czy czujecie do
nich wstręt – „Lucky Luke” to seria, którą znać zarówno warto, jak i po prostu
wypada.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz