Kinowe uniwersum DC Comics to próba powtórzenia
sukcesu marvelowskiego MCU. Próba nieudana. Po całkiem niezłym „Człowieku ze
Stali”, kolejne produkcje były albo złe („Batman v Superman”, „Liga sprawiedliwości”),
albo mocno przeciętne łamane przez nijakie („Suicide Squad”, „Wonder Woman”). Dlatego
do „Shazama” podchodziłem z wielką ostrożnością. Tym bardziej, że zwiastun nieszczególnie
zachęcał do obejrzenia tego filmu. Na szczęście w końcu zabrałem się za
oglądanie i… muszę przyznać, że to pierwszy naprawdę dobry film z DCEU i obok „Jokera”
najlepsze, co w adaptacji komiksów tego giganta wydarzyło się od czasu „Mrocznego
Rycerza” Nolana. Nawet jeśli – a może właśnie dlatego – film ten mocno
przypomina kinowe dokonania Marvela.
Fabuła, jak zawsze jest prosta. Oto mały Billy
Batson w dzieciństwie zagubił się w tłumie i nigdy nie odnalazł matki. Teraz,
jako nastolatek, sprawia wieczne problemy uciekając z kolejnych rodzin zastępczych
i próbując odnaleźć rodzicielkę. Wkrótce jednak trafia pod skrzydła kolejnych
opiekunów, którzy okazują się być wyjątkowo kochającą rodziną, w której nasz
bohater wreszcie będzie miał okazję zaznać to, czego w życiu mu brakuje. Ale prawdziwa
rewolucja dopiero przed nim. Tajemniczy czarodziej puszkujący spadkobiercy dla
pradawnych mocy to właśnie Billy’ego uznaje godnym i obdarza niezwykłymi zdolnościami.
Teraz, kiedy tylko chłopak powie magiczne słowo Shazam zmienia się w
dorosłego superbohatera. Niestety, choć jego ciało dorasta, umysł pozostaje
umysłem dziecka. A nie dość, że Billy nie radzi sobie z darem, jaki otrzymał,
to jeszcze będzie musiał stoczyć bój z potężnym i złym Sivaną, którym włada
siedem grzechów…
Ckliwa historyka o sierocie, który znajduje miłość
i akceptację nowych krewnych mogła zabić ten film. Zabić go też mogły wszystkie
te żarty serwowane z skrajnie przerysowany sposób przez Zachary’ego Leviego,
który wciela się w postać dorosłego Billy’ego. Wreszcie ten film mógł być po
prostu nudny i rozwleczony – jak wszystkie poprzednie filmy z DCEU. Co go
uratowało?
Humor. Humor pełnymi garściami czerpany z kinowych
obrazów Marvela. To i świadomość, że nie ma co tworzyć kina poważnego czy
wzruszającego, bo na takich schematach podobnego obrazu nie da się już zrobić. Trzeba
więc z nich żartować, trzeba je obśmiać, choć jednocześnie zapewnić odbiorcom
obowiązkowy dydaktyzm – tyle tylko, żeby nie był on podany nachalnie. I to się twórcom
udało. I udało się też stworzyć lekką atmosferę, która w najlepszych momentach
przypomina szalone kino lat 80. XX wieku. I to właśnie ocaliło „Shazama”. Prosta,
zabawna historyjka. Schematyczna, ale podana z dowcipem ów schemat przełamującym.
Widać to najlepiej w scenie ostatecznej walki Shazama i Sivany, kiedy unoszą
się w powietrzu, z dala od siebie i nasz
badass zaczyna przemowę o swej motywacji, o tym co zrobi itd. A tymczasem
Shazam patrzy na niego i krzyczy, że nic nie słyszy, więc niech od razu przejdą
do walki. I walka się zaczyna
A my docieramy do kolejnego pozytywu – dynamiki całego
obrazu. Bo większość filmu to tak naprawdę historia, gdzie bohaterowie chodzą i
gadają, ale sceny akcji pojawiają się w odpowiednich momentach, dzięki czemu film,
kiedy już miałby zacząć nużyć, znów wciąga. Do tego dochodzą dobre efekty specjalne
i niezłe aktorstwo. Levi zawodzi, bo gra w tak przerysowany sposób, że nie
przystaje to do wizerunku jego młodszej wersji, ale da się to znieść. Całe show
kradnie jednak pamiętany z „To” Jack Dylan Grazer, który znów udowadnia, że
jest jednym z lepszych aktorów młodego pokolenia. Do tego dochodzi świetna
atmosfera, bo film dzieje się w okresie Gwiazdki – DC i okres świąteczny się
lubią, w końcu wtedy rozgrywał się też najlepszy z „Batmanów”, czyli
burtonowski „Powrót”. Efektu dopełniają liczne odniesienia (kula rozbijająca
się o oko Supermana to chyba najbardziej oczywisty z podobnych smaczków) i
metafikcyjna nuta – w końcu nowy przyrodni brat Billy’ego jest fanem komiksów i
na komiksach właśnie uczy go bohaterstwa.
Oczywiście mogło być lepiej. Aktorzy mogli bardziej
się postarać (Tom Hanks pokazał w „Dużym”, jak należy grać dzieci w ciele dorosłego), można też było
wyeliminować sztampę… Ale to nie ważne, na to przyjdzie jeszcze czas wraz z
kolejnymi filmami, w końcu sequel jest już zapowiedziany. W tym momencie liczy
się jedno: że „Shazam” to kawał bardzo dobrej rozrywki, która bawi, nie nudzi i
pozostawia uczucie niedosytu. Aż szkoda, że w świecie filmów DC to tylko
wyjątek potwierdzający regułę.
Komentarze
Prześlij komentarz