Zanim obejrzałem pierwszy odcinek „American Horror
Story”, naczytałem się o serialu równie wiele dobrego, co i złego. Jako
miłośnik horroru musiałem więc zweryfikować to osobiście. Szczególnie, że rzecz
była zapowiadana, jako zabawa motywami klasycznych opowieści grozy,
przeniesionymi na jak najbliższy nam grunt. I tak się też okazała. I przy
okazji okazała się naprawdę dobra. Nie do końca spełniona, pod kilkoma względami
rozczarowująca, ale na tyle udana, że nie tylko z chęcią dołączyłem ją do kolekcji
i dałem drugą szansę, sięgając po kolejne sezony, ale przede wszystkim wiem, że
jeszcze chętnie do niej wrócę. I to pewnie nie raz.
Rodzina Harmonów przenosi się z Bostonu do Los
Angeles, by zostawić za sobą przeszłość, w tym wspomnienia o poronieniu. Nie
wiedzą jednak jeszcze, że w nowym miejscu, skrywającym mroczną i krwawą
przeszłość, czeka ich prawdziwy koszmar. W domu dzieją się dziwne rzeczy,
tajemnicza postać w czarnym lateksowym kostiumie snuje się po korytarzach, Vivien
Harmon nieoczekiwanie okazuje się być w ciąży, a dziwni sąsiedzi niczego nie
polepszają. A powoli zbliża się Halloween, dzień, kiedy duchy powracają do
świata żywych i mogą wywrzeć na nich iście zabójczy wpływ…
„Murder House” to najbardziej klasyczny ze
wszystkich sezonów „American Horror Story”. Niemal wszystkie pozostałe – a
przynajmniej te, które dane było mi oglądać – zaczynały się w typowy dla danego
podgatunku sposób, by szybko przerodzić się w zupełnie nieoczekiwaną rzecz. Tu
dostajemy opowieść stricte o nawiedzonym domu, przełamaną co prawda iście
sadomasochistyczną erotyką i homoerotycznymi elementami, oferująca zaskakujące
zwroty akcji (choćby wątek z córką Harmonów), ale nie jest to nic, co złamałoby
gatunkowe prawidła. I to odrobinę rozczarowuje, tym bardziej, że twórcy skupiają
się na konsekwentnym snuciu fabuły, a nie zabawach schematami.
Ale nie znaczy to, że serial jest zły. Wręcz
przeciwnie. „AHS: Murder House” to dobra, momentami nawet bardzo, produkcja,
która ma i klimat, i krwawe momenty, i całkiem udaną fabułę, która nie nudzi, a
wręcz podsyca naszą ciekawość, serwując kolejne tajemnice i zaskoczenia.
Świetne jest tu aktorstwo, w szczególności Lange i Peters, dobre też samo
wykonanie, a całość pozostawia przyjemnie otwartą furtkę na przyszłość.
Przyszłość, która swój finał osiągnie w serii „Apokalipsa”, chociaż trzeba
pamiętać, że w ten czy inny sposób wszystkie sezony „AHS”, chociaż każdy jest
samodzielną opowieścią, są ze sobą powiązane.
Lubicie horrory? Albo po prosty opowieści oparte na
tajemnicy i zagrożeniu, niezależnie od gatunku? „American Horror Story” to
rzecz dla Was. Nie wybitna – jeszcze nie, ale sezony „Asylum”, „apokalipsa” i
„1984” to prawdziwe mistrzostwo – ale zapewniająca dobrej, niezapomnianej
rozrywki, do jakiej chce się wracać. A to, we współczesnych produkcjach
telewizyjnych, zdarza się niestety coraz rzadziej.
Komentarze
Prześlij komentarz