„Chainsawman” to seria, która wyglądała i z opisu
brzmiała tak bzdurnie i kiczowato, jak najlepsze tanie horrory, które może i
śmieszą, ale zapadają w pamięć na lata i stanowią naprawdę znakomitą rozrywkę.
Sporo więc sobie po nim obiecywałem i… dostałem dokładnie to, czego chciałem. A
nawet więcej. I drugi tom zapewnił mi równie znakomitą rozrywkę i tylko szkoda,
że na kolejną część trzeba będzie poczekać.
Denji doświadczył w życiu niejednych trudności i
stoczył wiele walk, ale nic nie może równać się z tym, co czeka go teraz.
Starcie z nietoperzowym demonem rzuca go w wir wydarzeń, na które nie jest
gotowy. Ale czego nie robi się dla marzeń. A dokładniej dla pomacania cycków.
Ale czy naprawdę to, czeka na niego, kiedy wygra? A to przecież wcale nie
koniec, bo wzmianki o demonie borni palnej nie napawają optymizmem, a na tym
przecież nie może się skończyć…
Przy okazji omawiania pierwszego tomu nie chciałem
Wam zbyt wiele zdradzać, teraz więc pozwolę sobie na nieco bardziej konkretną
opinię na temat „Chainsawmana”. Fabuła tej serii jest absurdalna i kiczowata. W
realiach niemalże cyberpunkowego świata, gdzie jednak nie technika, a groza
stała się codziennością, główny bohater żyjący w biedzie i brudzie, przeżył
tylko dzięki połączeniu z demonem, który zmienia go w ludzką piłę mechaniczną.
Na tym polu seria przypomina anime „Parasite”, na szczęście jednak podobieństwa
te nie rzucają się jakoś w oczy. Są tu też pewne nieprzekonujące elementy
(choćby to, że rodzice bohatera go nie cierpieli, ale ocalili mu życie
zapewniając przeszczep, a potem zostawili z długami tym spowodowanymi),
niemniej zabawa jest przednia.
Dlaczego? Manga to połączenie pełnej słodyczy opowieści
o przyjaźni człowieka i bestii, z krwawym horrorem, gdzie krew i flaki latają
na prawo i lewo, horrorem paranormalnym, opowieścią sensacyjną, brudną historią
obyczajową i humorem. Bohater z jego obsesją zaliczenia seksualnych doświadczeń
rozbraja, jego szefowa dolewa tylko oliwy do ognia, podobnie jak
współpracownicy, a całość jest pełna dynamicznej akcji i szaleństwa, gdzie
spotykają się różne odcienie i estetyki opowieści z dreszczykiem. Na nudę nie
ma tu miejsca, a zabawa jest naprawdę porywająca.
A mogło być zupełnie inaczej, ale Japończycy po raz
kolejny udowodnili, że są mistrzami w tym, co robią i nawet z tak tandetnie
brzmiącej fabuły wycisnęli wszystko, co najlepsze. Do tego „Chainsawman” jest
świetnie w swej prostocie zilustrowany, ma znakomity klimat i pochłania się
dosłownie na raz, w kilkanaście minut. Po wszystkim zostaje poczucie niedosytu,
a czytelnik wprost nie może doczekać się kolejnej części. I to najlepsza
rekomendacja, jaką mogę wystawić tej serii. Jeśli więc cenicie grozę i shouneny,
sięgnijcie i delektujcie się, niczym grindhouse’owym kinem.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz