Dogman, tom 8: Aport z oblężonego miasta - Dav Pilkey

PIESAGRAF 22

 

„Dogman” powraca z ósmym tomem swoich przygód. Tym razem jego twórcy (jeśli rozpatrywać rzecz, jako dzieło bohaterów książek Dava Pilkeya, czyli Harolda i Georgeia) lub twórca (gdy uznać za niego faktycznego autora, Pilkeya właśnie) biorą na warsztat „Paragraf 22”. Nie ważne jednak czy znacie książkę, czy nie, czy czytaliście poprzednie tomy serii albo to Wasz debiut, zabawa z „Dogmanem” jak zawsze jest udana. I wcale nie głupia, mimo często głupkowatego poczucia humoru.

 

Dogman jak zwykle bawi się w bohatera. Koty chcą dobrze, ale czy dobre wyjdzie? Bo może i drugą szansę warto dawać, ale czy na pewno kolejną, skoro wszystkie poprzednie nie przyniosły dobrych rezultatów? Co tu robi Fifi? O co chodzi z pewnym nieodpowiednim programem telewizyjnym? I czym to wszystko się skończy?

 

Zanim był „Dogman”, Dav Pilkey zasłynął stworzeniem serii książek dla dzieci (całkiem nieźle przeniesionej zresztą na kinowy ekran) „Kapitan Majtas”. Jej głównymi bohaterami były dwa psotne dzieciaki – George i Harold. Poza psotami, uwielbiali także tworzyć komiksy. Te najsłynniejsze z nich traktowały o tytułowym Kapitanie Majtasie, ale w ich dorobku znajdowało się jeszcze jedno dzieło – „Psigody Dogmana”. I to właśnie oni, za każdym razem, przedstawiani są jako autorzy tej serii – ale są też jej bohaterami, co prawda mniej istotnymi, bo pojawiającymi się jedynie we wstępie, ale jednak. Przez to „Dogman” to w pewnym sensie kontynuacja – nie tylko duchowa – kontynuacja „Majtasa”.

 

Ale to też niezależne przygody bohatera, który ma ciało policjanta, ale głowę psa i walczy m.in. z kotami. Przede wszystkim jednak to całkiem udany żart z superhero, w którym wszelkie motywy zostają obśmiane, a przy okazji znajdziecie tu odniesienia do klasyki literatury, popkulturowych kultowych dzieł i po prostu dobrą zabawę. Szczególnie, jeśli nadal macie w sobie coś z tego dzieciaka, który przed laty lubił psocić tak samo, jak Geroge i Harold i rozsmakowywał się w opowieściach tak tandetnych, że aż wspaniałych.

 


Pilkey tak, jak dobrze radził sobie, pisząc książki z serii „Kapitan Majtas”, tak i dobrze radzi sobie tworząc komiks. Rzecz jest prosta, tak jakby rysowały ją dzieci – i taka właśnie miała być – ale ujmująca, mająca swój urok i całkiem sporo niegłupich momentów, z obowiązkowym dla familijnych dzieł przesłaniem włącznie. Uzupełnia to zaś całkiem sympatyczne wydanie za przyzwoitą cenę.

 

Dla miłośników „Majtasa” to absolutne musisz-to-mieć. Ale i każdy, kto lubi komiksowe komedie, nie będzie zawiedziony. A że oryginalne wydanie liczy już dziesięć tomów i pewnie na tym się nie skończy, czytelnicy mają na co czekać.

 

Dziękuję wydawnictwu Jaguar za udostępnienie egzemplarza do recenzji.




Komentarze