Różne są wydania pierwszej „Clone Sagi”. Jedne obejmują
tylko zeszyty od 144 do 150, inne rozszerzają opowieść o kilka kolejnych
komiksów. Nieważne jednak która edycja trafi w Wasze ręce, będzie to rzecz
absolutnie warta poznania. Bo może i teraz „Saga klonów” jest uznawana za
kwintesencję kiczu i tandetnego wyciągania pieniędzy z kieszeni fanów, to ta
pierwsza, klasyczna z lat 70. XX wieku jest kawałem rewelacyjnego komiksu,
który znać powinien każdy.
W życiu Petera zaczyna się wiele dziać. Wyprawa do Europy,
która kończy się walką z bandytami, w celu ratowania J. Jonah Jamesona i
Robertsona to jedno, ale prawdzie szaleństwo zacznie się, kiedy ciotka May
dostrzeże… Gwen. Czyżby dziewczyna jednak żyła? Jej powrót staje się początkiem
najtrudniejszego wyzwania w dziejach Spider-Mana. Oto bowiem na horyzoncie znów
pojawia się Jackal, który chce dokonać zemsty. Do tego Spider-Man zostaje
sklonowany i w pewnym momencie nikt już nie wie kto jest kim. Czy z tego
starcia Peter wyjdzie obronną ręką? Czy Gwen wróci do życia? I kim jest Jackal
i dlaczego chce się mścić?
Kiedy Gerry Conway postanowił uśmiercić Gwen,
postać jego zdaniem miałką i nijaką, nie wiedział, że nie tylko wyświadcza
największą możliwą dla niej przysługę, zmieniając ją z nijakiej bohaterki w
obiekt kultu, ale i wywraca do góry nogami prawidła komiksowe. Udowodnił tym,
że najbliżsi bohatera wcale nie są nietykalni, jak dotąd sądzono, a to potem
otworzyło drogę do uśmiercenia Supermana w konkurencyjnym DC Comics. To wydarzenie
zaś bezpośrednio doprowadziło do tego, że Marvel zaczął masowo uśmiercać i
ożywiać postacie, byle tylko wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy od fanów.
Zanim to jednak nastąpiło, Conway wywołał burzę
wśród czytelników i redaktorów, a ci w końcu zmusili go by przywrócił Gwen. Autor
jednak, chcąc pozostać wierny sobie, zrobił to na swój sposób. Nie miał
pojęcia, że za dwie dekady wydawca będzie próbował wycisnąć z tego tematu ile
się tylko da, zmieniając go z kury znoszącej złote jajka w kamień u szyi, bo
tym stała się druga „Saga klonów”. Druga, czyli ta, którą przez dwa ostatnie
lata wydawania „Spider-Mana” po polsku raczyło nas wydawnictwo TM-Semic. Nieważne
jednak czy kochacie tę opowieść, czy nienawidzicie, pierwsza „Saga klonów” to
kawał wyśmienitego komiksu.
Jest tu akcja, ale niezbyt szybka, bo przepełniona
dialogami. Jest dużo wydarzeń, ale jednocześnie te skondensowane są
najbardziej, jak to możliwe. Jest tu wiele zbędnych scen i momentów, mających przedłużyć
akcję tak, by swój finał osiągnęła w 150 zeszycie, ale i tak czyta się to świetnie.
Bo Gwen w wykonaniu Conwaya jest dobrą postacią, bohaterowie mają dylematy
moralne, a wszelkie infantylne momenty mają swój niezapomniany, oldschoolowy urok,
który absolutnie kupuje czytelnika. Owszem, sam finał mógłby być mocniejszy, bardziej
zapamiętywany, poruszający, w końcu to jubileusz. Ale i tak jest dobrze, a
rysunki, klasyczne, czyste, pełne intensywnych barw, naprawdę wpadają w oko.
Wszystko to razem wzięte natomiast, splata się w
ważne i intrygujące pajęcze wydarzenie. I można nie lubić tego całego
klonowania i kiczu z tym związanego, można nacierpieć Gwen i Jackala, ale jeśli
lubi się komiksy Marvela, poznać trzeba i to koniecznie. Tym bardziej, jeśli uwielbia
się „Pająka”, bo te wydarzenia rozbrzmiewają w serii po dziś dzień.
Komentarze
Prześlij komentarz