Mark Millar to jeden z tych scenarzystów, który od
tworzenia długich serii woli zamknięte, krótkie opowieści, które po prostu robi
tak, jak czuje. Czasem jednak po latach wraca do nich, serwując nam ciąg
dalszy. Niedawno zrobił tak ze swoim bodajże najlepszym dziełem, „Kick Assem”,
teraz zaś serwuje nam drugą część przygód „Chrononautów”. I jak wszystkie jego
komiksy, tak i ten to kawał wyśmienitej, pełnej popkulturowych odniesień
rozrywki. Co prawda większej głębi tutaj nie ma, ale za to zabawa jest naprawdę
znakomita.
Szaleni podróżnicy w czasie, Corbin Quinn i Danny
Reilly, powracają! Po swoich poprzednich przygodach dojrzeli, wyciągnęli pewne
wnioski, ale… nie przeszkadza im to być równie naiwnymi i pakować się w równie
wielkie tarapaty, co kiedyś. Kiedy wyruszają na podbój przyszłości, nie mają
jeszcze najmniejszego pojęcia, jak bardzo ich to przerośnie. A wtedy przeszłość
upomina się o nich i… Jak poradzą sobie z największym wyzwaniem w ich karierze?
I jakie będą skutki ich działań?
Mark Miller to taki sprytny drań, który bierze
wszystko to, co wchłonął kulturowo i popkulturowo, przepuszcza przez maszynkę
do mięsa własnej wrażliwości (chociaż o wrażliwości w przypadku autora, który
uwielbia mocne, kontrowersyjne, krwawe i brutalne opowieści trudno jest mówić),
wyciska z nich to co najlepsze i miksuje w doskonały produkt finalny. Czasem
spod jego ręki wychodzą wybitne, łamiące schematy, pełne głębi i prawdy
opowieści („Kick Ass”, „Wolverine: Staruszek Logan” czy „American Jesus”),
czasem jedynie bardzo dobre komiksy rozrywkowe („Nemezis”, „Tajne służby” czy
„Huck”) – niemal zawsze jednak (przemilczmy „Vampirellę: Nowheresville”, choć i
tam można było znaleźć sporo plusów) dostarcza świetnej rozrywki.
Nie inaczej jest z „Chrononautami”, millarowską
odpowiedzią na „Powrót do przyszłości”, korzeniami mocno tkwiącą w Kinie Nowej
Przygody lat 70. i 80. XX wieku. Nie jest to najwybitniejsze dzieło autora,
właściwie można by nawet zadawać sobie pytanie po co było robić jego
kontynuację, ale po co? Może i bibliografia Millara pełna jest ważniejszych
dzieł, może i bez kontynuacji też obeszlibyśmy się całkiem dobrze, ponieważ
jednak „Chrononauci” są naprawdę dobrym komiksem, trzeba się cieszyć, że mamy okazję
poczytać kolejną porcję przygód jego bohaterów. A te, jak poprzednio, bawią,
wciągają i nie pozwalają się nudzić.
Mamy tu akcję, mamy lekkość, popisy wyobraźni,
humor, nonszalancję, klimat, popkulturowe nawiązania itd., itd. Czyta się to
świetnie, dzięki żywym, krwistym dialogom, a także przyjemnie ogląda. Co prawda
całości nie zilustrował tym razem Sean Murphy, ale zastępujący go Eric Canete
godnie podejmuje rzuconą mu rękawicę i odmalowuje na naszych oczach wizję
zbliżoną do prac jego poprzednika. Wszystko to, razem wzięte, daje nam kawał
świetnej komiksowej rozrywki, stojącej na poziomie wyższym, niż zwyczajowe
komiksy środka. Warto więc po ten album sięgnąć i dać się wciągnąć w świat
podróży w czasie, który w każdym dorosłym obudzi dziecko, jakim ten kiedyś był.
Komentarze
Prześlij komentarz