Kolejny film o Boracie: Tłusta łapówka dla amerykańskiego reżimu, by naród kazachski znów być wielki

JAK SIĘ MASZ W DOBIE KORONAWIRUSA

 

Po niemal piętnastu latach od wstrząśnięcia i rozbawienia świata, Borat powrócił w nowym filmie. Zasiadając do seansu obawiałem się, co z tego wszystkiego wyniknie, szczególnie, że ostatnie dokonania Sachy Barona Cohena takie, jak „Dyktator” satysfakcjonujące bynajmniej nie były. Tymczasem „Kolejny film o Boracie” okazuje się zaskakująco dobrą rozrywką, o dziwo nawet lepszą, niż jego kultowy poprzednik. Niesmaczną, wulgarną i obrazoburczą, szczególnie na tle tragedii wywołanych pandemią koronawirusa, ale jednocześnie trafny swoją satyrą, prowokujący i… śmieszny, jak jasna ch…a.

 

Borat, kazachstański dziennikarz, odbył swego czasu podróż do U.S. i A. i… narobił takiej wiochy, że jego rodzinny kraj stał się międzynarodowym pośmiewiskiem. Trafił za to do gułagu i nic nie wskazuje na to, by kiedykolwiek miał je opuścić. Wszystko zmienia się jednak, gdy władze wpadają na pomysł zrehabilitowania narodu kazachstańskiego w oczach świata, a misję tą zlecają Boratowi właśnie. I tak oto nasz dzielny bohater wyrusza do Ameryki, dać wspaniałemu prezydentowi Trumpowi prezent – ministra kultury Kazahstanu (oraz najsłynniejszego tutejszego aktora porno), czyli małpkę Johnny’ego. Szybko jednak okazuje się, że nie będzie tak łatwo. Jak tu bowiem wykonać tajną misję, kiedy wszyscy pamiętają Borata? Na dodatek jego córka, która ukryła się w przesyłce, by trafić do U.S. i A. zjadła Johnny’go! By ratować sytuację, przebrany Borat postanawia wręczyć córkę właśnie, wiceprezydentowi. Zaczyna się jego walka o dokonanie tego, ale i próba odnalezienia we współczesnej Ameryce, a także ocalenie córki przed zgubnym wpływem feminizmu…

 


Holocaust, duma kazachskiego narodu, nigdy się nie wydarzył? Kobiety mogą zadawać pytania, a nawet prowadzić samochód? Przytulenie Żydówki nie kończy się śmiercią? Ameryka zwariowała na punkcie kalkulatorów? Co się stało z tym światem?! Właśnie na to (i inne pytania) próbuje znaleźć odpowiedź Sacha Baron Cohen, obnażając absurdy codziennego życia w Stanach, a także wszelkie stereotypy odnośnie zaściankowego Starego Kontynentu, wyolbrzymiając to wszystko do granic absurdu i dobrego smaku. Nie jest to film delikatny. Nie jest to film dla każdego. Ale jednocześnie pod humorem rodem z toalet i koszar, kryje się sporo prawdy, satyrycznej celności i autentycznie dobrej zabawy.

 


Bo tak, jak Cohen bawił się pierwszym „Boratem”, tak i bawi się nim teraz. A my robimy to wraz z nim. Film jest wulgarny, film jest głupkowaty (ale nie głupi!), wreszcie jest też niesmaczny i obrazoburczy, ale jest przede wszystkim śmieszny. A śmiech, który z nas się wydobywa jest jak swoiste katharsis – śmiejemy się z rzeczy, z których śmiać się tak właściwie nie powinniśmy, po to by odkryć, że był to śmiech oczyszczający i tego właśnie było nam trzeba. Takiego wyrwania się z konwenansów, bezsensownej poprawności politycznej (choć o dziwo „Kolejny film o Boracie” pozostaje mocno poprawny politycznie) i społecznych pęt, które nigdy nie niosą ze sobą nic dobrego. A wszystko to ściśle związane z aktualnymi tematami (koronawirus, Trump, feminizm), mocno skupione na kobietach i rodzinie, i podane w naprawdę satysfakcjonujący, a co więcej w finale także zaskakujący sposób.

 

Komu podobał się pierwszy „Borat”, ten tym razem będzie co najmniej równie mocno zachwycony. Komu nie podobał, cóż, nowe, lżejsze (brak m.in. wszędobylskiego dyndania penisami) podejście do tematu może go kupić. A po wszystkim zostaje niedosyt, bo chciałoby się więcej. I to najlepsza ocena dla tego filmu, jaką można mu wystawić.

Komentarze