„Coś zabija dzieciaki” to seria ciekawa, ale nie do
końca spełniona. Czyli dokładnie tak, jak wszystkie komiksy, do których swoją
rękę przykładał jej scenarzysta, James Tynion IV. Nadal jednak pozostaje udaną
opowieścią, próbującą odtworzyć klimaty wczesnych powieści Stephena Kinga
pokroju „To” czy popularnego, świetnego zresztą serialu „Stranger Things”.
Miasteczko Arecher’s Peak musiało stawić czoła
koszarowi w postaci atakujących go stworów zabijających dzieci. Tajemnicza
Erica walcząca z tymi bestiami pomogła im rozwiązać problem, ale mieścina nadal
daleka jest od zaznania pokoju. A tymczasem bohaterowie zmagają się też z
własnymi problemami, próbując poradzić sobie z tym, co przeżyli i poukładać na
nowo własne życia, nieświadomi że to wcale nie koniec…
W pierwszym tomie serii „Coś zabija dzieciaki”
(swoją drogą świetny tytuł, prawda?) najlepsza była tajemnica, czyli początkowe
zeszyty zbudowane na niej, niepewności i niezłym klimacie. Kiedy nie
wiedzieliśmy co się dzieje, co się stało, odkrywaliśmy dopiero bohaterów i
miasteczko, w jakim mieszkają. Mała mieścina, klimatyczne tereny dookoła,
tajemnicze wydarzenia, zagrożenie, śmierć, nastoletni bohaterowie, ich życie i
problemy. Przypominało to powieści Kinga czy „Stranger Things”, ale z czasem
wszystko zaczęło się wyjaśniać, akcja przyspieszyła, zaczęła się walka z
potworami i wtedy napięcie siadło. Nie na tyle, bym czuł się rozczarowany, ale
na tyle, by część uroku gdzieś się ulotniła. Oczywiście to zmora horrorów –
rozwiązanie bardzo rzadko satysfakcjonuje tak, jak pytania i niepewność –
niemniej Tynion mógł postawić na powoli snutą, pełną tajemnic i mroku opowieść,
w której dzieje się niewiele, ale za to narasta niepokój.
W drugim tomie tajemnicy trochę brakuje, choć
trzeba oddać twórcom, że starają się zrobić nastrojową opowieść i nie żałują
nam małomiasteczkowego klimatu. Co jest na plus. Nadal jednak żal, że opowieść
potoczyła się tak szybko. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż czyta się ją
naprawdę dobrze, na nudę nie ma tu miejsca, a i są sceny, które autentycznie
zostają z nami na dłużej. Dobra jest też sama akcja, a także to, że Tynion, nie
odrzucając dziedzictwa, z którego czerpie pełnymi garściami, skupia się w dużej
mirze na bohaterach. Bo czym byłaby dobra opowieść grozy bez solidnego zaplecza
obyczajowego, które pozwoliłoby nam identyfikować się z postaciami, a co za tym
idzie, wczuć w całość.
Najlepsze jednak i tak pozostają ilustracje. Niby
brudne, niby momentami dziwne pod względem kompozycji, perspektywy czy ogólnych
zasad rysunku, a jednak dobrze pasujące do opowieści i budujące zdecydowanie
większość jej klimatu. Kto więc lubi komiksowe horrory, śmiało może sięgnąć,
nie zawiedzie się. Tym bardziej, jeśli szuka po prostu stricte rozrywkowej
historii z dreszczykiem.
Szczerze mówiąc to nie jestem przekonana co do tej serii i chyba sobie ją odpuszczę.
OdpowiedzUsuń