„Freyja: Fałszywy książę” to najnowsza seria od
Waneko. Po tytule już możecie domyślić się, co tu na Was czeka, ale jeśli
jeszcze jakimś cudem nie wiecie, to w Wasze recę trafia właśnie rasowa seria
fantasy. Rasowa, typowa, ale całkiem udana, więc jeśli należycie do miłośników
gatunku i bardziej kobiecych mang, ten tytuł to coś dla Was.
Freyja jest dziewczyną, jakich wiele pospolitą
można by rzec. Mieszka w królestwie Tyru i jakoś toczy się to jej życie, aż do
dnia, kiedy okazuje się, że ościenny kraj chce zagarnąć ich wieś. Czy da się
temu zapobiec? Być może, a by to zrobić, Freyja wraz z przyjaciółmi rusza w
drogę do zamku. Nie wie jednak, co ją tam czeka. Gdy okazuje się, że książę Edvard
jest do niej podobny, jak dwie krople wody, a na dodatek zagraża mu wielkie niebezpieczeństwo,
wszystko się zmienia…
„Freyja: Fałszywy książę” to typowa opowieść
fantasy, która równie wiele zawdzięcza gatunkowi, co i opowieściom
historycznym. Kobieta udająca mężczyznę? Sobowtór władcy? Przecież to taki
standard, że zna go chyba każdy, nawet jeśli nie przepada za takimi historiami.
Do moich ulubionych należy zdecydowanie „Człowiek w żelaznej masce” z Leonardem
DiCaprio, który uwielbiam chociaż a kinem kostiumowym wybitnie mi nie po
drodze. Czy „Freyja” dołączy do grona tego typu przedstawicieli? Tego nie
jestem jeszcze pewien, ale nie mogę zaprzeczyć, że bawiłem się całkiem dobrze.
Klasyczna opowieść zyskała tu na wskroś klasyczną
oprawę. I nie ważne czy mowa o ilustracjach, czy samym wykonaniu fabuły,
wszystko tu jest… Właśnie, przeciwnicy gatunku powiedzą, że takie samo i nie da
się im zaprzeczyć. Miłośnicy zaś bez dwóch zdań powiedzą, że wszystko jest
takie, jak być powinni – i też będą mieli rację. Bo „Freyja” to seria stricte
dla fanów takich klimatów, którzy chcą więcej przygód, akcji, dworskich intryg
i sympatycznych postaci wmieszanych w niebezpieczne wydarzenia.
Ale jednocześnie nie można jej odmówić po prostu
dobrego wykonania. Scenariusz jest skrojony dobrze, postacie, choć proste,
zapadają w pamięć, a wydarzenia nie mają ani zbyt wolnego, ani zbyt szybkiego
tempa. Bywa, że „Freyja” jest dynamiczna, bywa też bardziej spokojna, są tu
sceny subtelne, są też brutalne. Do tego mamy ilustracje, jak już wspominałem,
również typowe dla gatunku, ale zarazem miłe dla oka, a momentami ciążące w
kierunku prac pań z grupy Clamp.
Wszystko to, co napisałem powyżej, razem wzięte
daje nam dobrą mangę dla miłośników gatunku. Przeciwników nie przekona, ale ci,
którzy lubią takie klimaty, poczują się tu jak w domu i będą
usatysfakcjonowani. I o to właśnie chodzi.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza
do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz