Najbardziej szalona kobieca ekipa komiksowa
powraca. Trzy przyjaciółki z ich problemami i otaczającymi ich ludźmi po raz
ósmy wkraczają do naszego życia, rozsiadając się w nim wygodnie, przy okazji
opierając sobie nogi o stół, zaglądając do lodówki, szuflad, kątów… W końcu
wychodzą, ale my zauważamy, że jednak nam ich brakuje. Bo może i zrobiły u nas
demolkę, może i na nic nie zwracały uwagi, poza samymi sobą, oczywiście,
jednakże dobrze bawiliśmy się w ich towarzystwie. I taka jest właśnie siła
„Giant Days”.
W życiu Susan, Daisy i Esther znów się dzieje! Nowe
miłości, nowe przyjaźnie, stare problemy… Esther zaprzyjaźni się… z nową
dziewczyną McGrawa, Daisy natomiast znajduje doskonałą dziewczynę dla Eda
Gemmella. Ale czy to ostatnie w ogóle jest możliwe? Wkrótce jednak dochodzi do
wydarzeń iście apokaliptycznych dla przyjaźni naszych dziewczyn. Czy po tym, co
nadciąga, możliwe będzie jeszcze naprawienie wszystkiego?
„Giant Days” to seria, którą albo się kocha, albo
nienawidzi. Chociaż tak szczerze mówiąc to trudno mi wyobrazić sobie, że ktoś
mógłby nienawidzić ten tytuł. Owszem, można uznać, że to specyficzna seria,
swoim stylem kojarząca się mocno z serialowymi klimatami, ale jednak jest to
seria właściwie dla każdego miłośnika komiksu. Nie ważne co lubi, w pewnym
stopniu na pewno tu znajdzie jakieś tego elementy – no może poza czystym
superhero, chociaż i tak czasem nasze bohaterki stają się czystej wody
heroinami.
Trzonem serii jest opowieść o życiu, a właściwie
komedia obyczajowa, traktująca o odnajdywaniu się (bo już nie wkraczaniu) w
dorosłej codzienności. Codzienności znajdującej się wciąż jeszcze na styku
młodzieńcze szaleństwa i dojrzałego studzenia entuzjazmu, ale coraz bardziej
rozczarowującej, dołującej i wymuszającej zatracanie indywidualizmu. Bohaterki
walczą z tym, ale czy mają szansę? Wszystko co robią i co je spotyka jest
śmieszne, ale jednocześnie mocno podszyte goryczą, dzięki czemu nabiera ciężaru
i znaczenia, choć zarazem przynosi pociechę, bawi i poprawia humor.
Poza tym „Giant Days” to historia, w której nie
brak fantastyki, horroru czy kryminału. Każdy z tych elementów niepostrzeżeni
wsącza się do świata w trakcie serii, zazwyczaj na krótką chwilę, okazując się
być czymś równie naturalnym, jak miłosne czy finansowe zawirowania, z którymi
muszą sobie radzić nasze dziewczyny. Pod tym względem widać, że scenarzysta
serii mocno inspirował się serialami komediowymi w stylu „Świata według
Bundych”, gdzie codzienne życie, ukazane w satyrycznym zwierciadle, czasem
spotykało się z niezwykłościami (anioł, klątwa, morderca etc.) i przyznam
szczerze, że mnie to bardzo kupuje. I ma swój urok, sprawiający, że „Giant
Days” tak świetnie się czyta.
I świetnie też ogląda, bo ilustracje są proste,
kolorowe, ale doskonale pasujące do treści. Dobre wydanie zaś doskonale
wszystko to wieńczy. I czy muszę dodawać coś jeszcze? W czasach, gdy na rynku
zagranicznych komiksów nad Wisłą króluje głównie albo superhero, albo
fantastyka, serie takie jak ta są nie tylko przyjemną odskocznią, ale i czymś
autentycznie potrzebnym i wartym poznania.
Komentarze
Prześlij komentarz