Amazing Spider-Man – Epic Collection: Ostatnie łowy Kravena – Peter David, David Michelinie, J.M. DeMatteis, Ken McDonald, James C. Owsley, John Romita, Mark Beachum, Mark Bright, Steve Geiger, Alan Kupperberg, Tom Morgan, Paul Ryan, Alex Saviuk, Michael Zeck
Gdybyście mieli przeczytać w życiu tylko jeden, jedyny komiks o Spider-Manie, bez dwóch zdań powinna być nim właśnie ta opowieść. Owszem, seria o przygodach Człowieka Pająka ma do zaoferowania zarówno wiele świetnych („Nic nie zatrzyma Władcy Murów”), nagradzanych („Powrót do domu”) czy przełomowych („Śmierć Stacych”) fabuł, ale żadna z nich nie jest tak genialna i poruszająca jak „Ostatnie łowy Kravena” właśnie. Bo to nie tylko najlepszy „Spider-Man”, jaki kiedykolwiek powstał, ale i jedna z najlepszych opowieści graficznych w dziejach. A na dodatek w tym wydaniu spod szyldu „Epic Collection” otrzymuje konkretny kontekst, pozwalający nam lepiej zrozumieć sytuację Petera w tamtym okresie jego życia.
Dlatego zanim dojdzie do ostatnich łowów Kravena, mamy
okazję obserwować przygotowania Petera i Mary Jane do ślubu. Tak, nasza para w
końcu postanowiła dać się złączyć węzłem małżeńskim. Jednocześnie Parker zmaga
się z problemami w pracy, gdzie czeka go podróż do Berlina i spotkanie z
Wolverine’em, a w końcu odkryje kim jest Hobgoblin. Prawdziwe kłopoty czekają
go jednak, kiedy w końcu wróci z miesiąca miodowego.
Oto bowiem oszalały Kraven Łowca, nie mogąc znieść
plamy na honorze, jaką jest dla niego fakt, że nigdy nie pokonał Spider-Mana,
wybiera się na ostatnie polowanie. Odnajduje Pająka, zatruwa go narkotykami,
łapie w sieć a wreszcie zastrzeliwuje, a zwłoki zakopuje w grobie przy swojej
rezydencji. Od teraz, przebrany w kostium Spider-Mana zaczyna wymierzać
sprawiedliwość na swój sposób, starając się udowodnić za wszelką cenę, że jest
lepszy. A tymczasem Mary Jane, mając złe przeczucia co do losu swojego męża,
próbuje znaleźć sobie zajęcie, nieświadomie pakując się w problemy, które mogą
źle się dla niej skończyć…
Połowa lat 80. XX wieku to w amerykańskim komiksie okres
wielkiej rewolucji, która miała na celu jedną rzecz: uczynienie historii
obrazkowych dojrzałymi i mniej infantylnymi. Tłamszeni przez Kodeks Komiksowy,
czyli instytucję cenzorską, twórcy nie mogli swobodnie poruszać tematów, jakie
chcieli. Pierwsze próby zmienienia rzeczywistości podjęli jeszcze w latach 70.
autorzy „Spider-Mana” właśnie, dotykając tematyki brania narkotyków czy
uśmiercając Gwen Stacy. I to także na łamach tej serii jako pierwszej
wprowadzano postacie rodem z horrorów, kiedy Kodeks na to pozwolił. W
międzyczasie jednak Alan Moore najpierw swoją „Sagą o potworze z bagien”, a
potem (do spółki z Millerowskim „Powrotem Mrocznego Rycerza”) „Strażnikami”,
zerwał pęta cenzury i otworzył furtkę do tzw. Współczesnej Ery Komiksu, zwanej
także Mroczną Erą.
I właśnie druga połowa lat 80., oraz początek
kolejnej dekady, naznaczone były opowieściami tego typu. W praktyce oznaczało to
mniej więcej tyle, że twórcy zabrali się za mroczne opowieści, pełne
psychologii, dylematów moralnych, brudu i tragedii. Większość z nich nie
przetrwała próby czasu, bo poluzowanie łańcucha cenzury sprawiło, że
scenarzyści i rysownicy szybko popadli w iście karykaturalne podejście do
tematu, ale wiele z ówczesnych dzieł zdołało jednak tego dokonać. A jednym z
nich bezwzględnie pozostają „Ostatnie łowy Kravena”, które do dziś stanowią
niedościgniony wzór opowieści o Spider-Manie.
A niewiele brakowało, by historia ta nigdy nie
powstała. DeMatteis, który wpadł na jej pomysł w połowie lat 80.,, chciał ją
pierwotnie zaprezentować jako jedną z opowieści o Wonder Manie, ale Marvel
odrzucił ideę zakopania bohatera żywcem. Potem autor próbował zainteresować nią
redaktora „Batmana”, DC jednak nie było
zainteresowane tego typu historią. W końcu jednak DeMatteis, ledwie co
zatrudniony jako stały scenarzysta „Spectacular Spider-Man” dostał szanse
zrealizowania tej historii pod szyldem Człowieka Pająka, co wbrew pozorom
pozwoliło mu w pełni rozwinąć skrzydła. Szybko bowiem uznał, że do tak mrocznej
fabuły, zainspirowanej wierszem „Tygrys” Williama Blake’a (najbardziej
nadużywanym wierszem w dziejach komiksu, zupełnie jakby nikt nie znał innych
dzieł tego poety – sam DeMatteis wykorzystał go potem wiele razy, a po nim zrobili
to m.in. twórcy „Wolverine: Origin” czy „Punisher: Tygrys”) lepiej pasuje
Peter. Peter, który dopiero co wyszedł za miłość swego życia i miał cieszyć się
szczęściem. Co więcej scenarzysta odkrył, że Kraven jest Rosjaninem z
pochodzenia, a że uwielbiał prozę Dostojewskiego, wykorzystał ten fakt do
jeszcze mocniejszego pogłębienia psychologii postaci i całej opowieści. I tak
oto zrodził się komiks (pierwotnie zatytułowany cytatem z „Tygrysa” – „Groza
symetrii”), który w świecie opowieści graficznych stał się tym, czym w świecie
literatury są powieści Dostojewskiego właśnie.
Chociaż jednocześnie, patrząc jedynie na sam opis
treści, trudno jest dość do podobnych wniosków. Jednakże fabuła, która wydaje
się na pierwszy rzut oka prosta, tak naprawdę jest jedną z najlepiej
skonstruowanych w całej historii Marvela. A wszystko dzięki zachwycającej
psychologii Kravena, Petera i Mary Jane. Kraven w wykonaniu J.M. DeMatteisa to
postać tragiczna, oszalała z żądzy wielkości i tragicznych zdarzeń z młodości,
które ukształtowały go na przyszłość, z każdym kolejnym wydarzenim bardziej wyzbywajaca się człowieczeństwa. Peter jest jego przeciwieństwem.
Człowiekiem, który się boi. Człowiekiem, który nie potrafi poradzić sobie z
własną śmiertelnością i tym, co wymusza na nim jego moc. A Mary Jane wreszcie
przestaje być pustym, ładnym dodatkiem do męża, wkurzającym na dodatek brakiem
charakteru, krytym dotychczas za pomocą ostrzejszego niż typowe kobiece
postacie zachowania, a staje się kobietą, która ze względu na „zawód"
Spider-Mana, zamartwia się ciągle o niego i obawia najgorszego. I nie można też
zapomnieć o Verminie, człowieku, który zatracił człowieczeństwo zupełnie i
pogrąża się coraz bardziej we własnym spaczeniu, nie pamiętając już nawet tak
naprawdę kim jest i nie pasując do żadnego ze światów, jakie się w nim zbiegają.
Oczywiście mamy tu także superbohaterską akcję,
sporo filozofowania, dobrą stronę obyczajową, ale też i świetną grozę. Ale nie
paranormalną, choć nie brakuje tu wizji rodem z koszmarów, ale taką zwyczajną, wynikającą
z naszych pierwotnych lęków: tych przed śmiercią, pogrzebaniem żywcem, stratą
kogoś bliskiego… Sceny z M.J. zabijającą szczura, to prawdziwe perełki. Tak samo,
jak momenty ukazujące postęp szaleństwa Kravena. A sam finał to majstersztyk,
który może nie każdy zrozumie tak, jakby życzyli sobie tego twórcy, ale na
pewno każdego poruszy. Nic dziwnego, że potem całość kopiowano tak wiele razy,
choćby w „Daredevil: Diabeł stróż” czy (temat zabicia Petera i przejęcia roli
Spider-Mana) w serii „Superior Spider-Man”. I nic dziwnego, że skupiam się w
tej recenzji na samych „Ostatnich łowach Kravena”, na które składa się tylko
sześć zeszytów (w tej edycji brakuje jednak jednej strony), chociaż w tomie królują poboczne historie, bo to właśnie ta
opowieść jest sednem wszystkiego.
Wszystko to świetnie ilustrują rysunki Mike’a
Zecka. Lekkie plansze, dość ascetyczne, ale piękne (choć nietypowe jak na amerykański rynek
komiksowy, bo malowane ręcznie, farbami plansze w tym wydaniu zastąpiono bardziej klasycznym i). Odpowiednio mroczne i nie stroniące od
krwi. Takie, które można oglądać bez przerwy i się nie nudzić. Dynamiczne, nastrojowe
i pełne mocy, po prostu hipnotyzują i zachwycają. Owszem, świat komiksu zna
lepszych ilustratorów, niż Zeck, ale żaden z nich nie oddałby tej opowieści
tak, jak on. Wszystko to wieńczy świetne wydanie, w którym jednak brakuje mi
jednej zasadniczej rzeczy: powieści graficznej „Soul of Hunter”, w której duch
Kravena szuka przebaczenia u Petera, chociaż ten daleki jest od chęci
spełnienia jego prośby. Byłby to naprawdę doskonały epilog tej poruszającej całości.
I cóż tu więcej można dodać? „Ostatnie łowy Kravena” to absolutnie „Spider-Man” numer jeden (co potwierdza też lista dziesięciu najlepszych komiksów o nim wydanych w Polsce, zamieszczona w setnym numerze „Amazing Spider-Mana” od TM-Semic. Mroczny, przygnębiający i poruszający, a dla niejednego także szokujący. Nie znać go nie wypada, bo to dzieło bliskie ideału. A poza tym otwiera kolekcję „Epic Collection”, która będzie miała do zaoferowania wiele świetnych opowieści. Ale żadna już nie zrobi na nas takiego wrażenia, jak ten album.
Komentarze
Prześlij komentarz