Im więcej czytam wszelkich współczesnych pasków
komiksowych (patrz. chociażby „Fibi i Jednorożec”), tym bardziej cenię klasykę
taką, jak ta. Klasykę absolutnie genialną, rozbrajającą, zachwycającą… W każdym
calu niemal idealną, która z kolejnymi tomami tylko potwierdza swoją klasę. I
tak właśnie jest z tą częścią przygód Garfielda, tłustego, leniwego kota, która
dzieciom da dobry komiks humorystyczny, a dorosłym zagwarantuje niezapomnianą
satyrę, często jakże gorzką i brutalnie szczerą.
Rudy, wredny i leniwy kot, który jedzenie wciąga niczym
odkurzacz. Jego fajtłapowaty, beznadziejnie próbujący zdobyć powodzenie w
miłości właściciel. Wiecznie śliniący się pies, o którym można powiedzieć
wiele, ale na pewno nie to, że ma mózg. I cała reszta. To ekipa, której życie
dzień po dniu śledzimy na stronach albumu. Śledzimy, kibicujemy im, śmiejemy
się z nich i przekonujemy jak bardzo podobni są do nas samych, nawet jeśli nie
chcemy tego przyznać.
„Garfield” to seria, którą można odczytywać i
odbierać na kilka sposobów. Pierwszym z nich jest potraktowanie całości, jako
komedii familijnej o kocie. Niezdarny właściciel nie radzi sobie z pupilem (a czesz
pupilami) i w życiu – tak codziennym, jak i uczuciowym, zaradny choć leniwy kot
ciągle w coś pakuje i jakoś tak sobie żyją od jednego wydarzenia, do drugiego.
Drugi sposób odbioru tytułu dedykowany jest posiadaczom kotów, którzy w
kolejnych scenkach z życia rudego kocura zobaczą odbite w krzywym zwierciadle,
ale jednak prawdziwe często do bólu zachowania ich własnych czworonogów.
I jest wreszcie sposób trzeci, najważniejszy: czyli
jako ambitne dzieło z przesłaniem. Gorzką i ciętą satyrę na społeczeństwo,
świat, codzienność, miłość, problemy, troski i… Tak, na domowych pupilów, a
koty w szczególności, także. Bo chociaż każdy pasek to samodzielna humoreska,
Jim Davis zawarł w nich tyle siły, prawdy i głębi, jak udało się niewielu.
„Garfield” za każdym razem śmieszy – czasem tak, że czytelnik parska w trakcie
czytania – a jednocześnie widzimy ile w tym jest satyrycznej trafności. Autor
ośmiesza nasze cechy i przywary, śmieje się z różnych aspektów życia, nieraz
dając pociechę, częściej jednak wytykając to, co bolesne. Można to zignorować i
bawić się w niezobowiązujący sposób, ale można też wczytać w to, wgryźć i zadumać
się nad tym wszystkim.
I przy okazji popodziwiać ilustracje. Grafiki są
proste, cartoonowe, kolorowe, ale jednak widać w nich wielki talent i indywidualny
styl. „Garfield” z miejsca wpada w oko, urzeka i potrafi rozbawić już samymi
ilustracjami. A wszystko to wyśmienicie wieńczy znakomite wydanie. Każdy tom
serii to zbiór trzech oryginalnych albumów, wydrukowanych na papierze kredowym
i zamkniętych w twardej oprawie. Świetnie prezentuje się na półce, przyciąga
wzrok i zachwyca zawartością. Dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak polecić
gorąco, bo ten cykl jest tego wart.
A wydawnictwu
Egmont dziękuję za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz