Coś kolejne tomy „Lucky Luke’a” ukazują się
ostatnio rzadziej. Szkoda, bo to świetna seria dla całej rodziny. Plus jest
taki, że cykl nadal się ukazuje i nic nie wskazuje na to, by szybko miało się
to zmienić. A najnowszy tom wydany na polskim rynku, „Góry Czarne”, to kolejna
porcja tych samych, znakomitych jak zawsze przygód, pochodzących z najlepszego
okresu serii, czyli czasu, gdy pracował nad nią René Goscinny.
Dziki Zachód został podbity, ale nie cały. Wciąż istnieją
miejsca, których dobrze nie poznano – i których być może lepiej nie poznawać. Jedną
z nich jest rozciągająca się na zachód od Gór Czarnych rozciąga się kraina, w
której żyją Czejenowie, lud wojowniczy i niebezpieczny. Lucky Luke ma stanąć na
czele wyprawy zorganizowanej przez rząd USA, mającej na celu zbadanie czy
miejsce nadaje się do kolonizacji. Niestety nie będzie to łatwa wyprawa. Nie dość,
że miejsce to jest odległe, Czejenowie są niebezpieczni, a dzika przyroda
niczego nie ułatwia, to jeszcze nie wszyscy w Waszyngtonie sprzyjają wyprawie…
Lubić komiksy, a w szczególności te europejskie, a
nie znać i nie przeczytać choćby jednego tomu „Lucky Luke’a”, po prostu nie
wypada. Bo przecież jeśli zna się podobne tytuły i wie coś o komiksach, nie
można mieć najmniejszych wątpliwości, że po tytuł ten absolutnie warto jest
sięgnąć. Nie dość, że familijne europejskie komiksy środka zawsze trzymają
dobry poziom, to jeszcze za scenariusze najlepszych tomów „LL” (a ten do nich
należy) odpowiada sam René Goscinny, autor legenda. Ten pisarz o polskich
korzeniach, stworzył takie legendarne tytuły, jak „Iznogud”, „Mikołajek” czy „Asteriks”,
przeszedł do legendy i stał się gwarantem dobrej jakości.
Ale i sam „Lucky Luke” to też już legenda. Obecny na
rynku od dekad, bowiem wciąga i poucza kolejne pokolenia czytelników. Czytelników,
oczywiście, niezależnie od wieku. I niezależnie od preferencji gatunkowych, bo
chociaż rzecz jest westernem, nawet ci, którzy westernów nie cierpią, będą
bawili się znakomicie. Goscinny oferuje nam tu wszystko to, za co kocha się
jego twórczość. Przygody dzielnego kowboja, jak przygody Asteriksa czy
Iznoguda, pełne są satyry, przygód, ciekawostek historycznych i lekkości. Wciągają,
bawią i nawet jeśli są przewidywalne od pierwszej strony – a są – nie ma to najmniejszego
znaczenia dla jakości opowieści.
Świetne tu są także rysunki. Morris, który przed
laty stworzył Lucky Luke’a i przez pewien czas samodzielnie pracował nad serią,
oferuje nam świetne ilustracje. Proste, klasyczne, ale jak zawsze wpadające w
oko. Wszystko to wieńczy dobre wydanie w dobrej cenie. Standard, ale wart
pamiętania.
Kto lubi dobre komediowe opowieści dla wszystkich,
niech bierze w ciemno. „Lucky Luke” to udana, niegłupia rozrywka. I po prostu
kawał legendy, którą poznać powinien każdy.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz