Miecz zabójcy demonów #7 - Koyoharu Gotouge

DEMONICZNY POCIĄG PEŁEN SNÓW

 

Po poprzednim, nieco przestojowym tomie, w którym bohaterowie mieli czas na zregenerowanie sił i odnalezienie się w nowej dla nich sytuacji, „Miecz zabójcy demonów” wraca na bardziej dynamiczne tory. Akcja przyspiesza, klimatycznych czy krwawszych scen nie brakuje, a całość wciąga tak, jak zawsze. A że to wciąż jeden z najlepszych shounenów dostępnych na polskim rynku, każdy miłośnik gatunku i serii będzie zadowolony.

 

Po ciężkiej walce z pająkami, Shinobu Kochou, Tanjirou i reszta odzyskują siły i pod okiem Filarów ćwiczą Stały Oddech Pełnego Skupienia. Wkrótce czeka na nich kolejne wyzwanie, a mianowicie muszą przedostać się do Wiecznego Pociągu, gdzie demon zagraża pasażerom. Co więcej szybko przekonują się, jak duże to wyzwanie, kiedy władający techniką krwi wróg więzi ich w snach. Czy zdołają się oswobodzić i pokonać demona?

 

„Kimetsu no Yaiba” to, podobnie jak takie tytuły, jak „Dragon Ball”, „Naruto” czy „My Hero Academia”, seria o której powiedziano już niemal wszystko. Duży hit, którego kinowa odsłona pobiła wszelkie rekordy popularności, a który w swej lekkości i staromodności stanowi nie tylko rzecz atrakcyjną, ale i wyróżniającą się na rynku współczesnych bitewniaków.

 

„Miecz zabójcy demonów” to, jak wskazuje nazwa, opowieść z pogranicza fantasy, horroru i typowych shounenów, gdzie bohaterowie dużo walczą, dążąc do osiągnięcia konkretnego celu. Akcja jest tu szybka, klimat udany, bo czasem naprawdę ociera się o grozę – lekką i delikatną, ale jednak – a całość osadzona została w fantastycznych realiach, całkiem przyjemnie skrojonych zresztą. Co warto docenić to fakt, że „Kimetsu no Yaiba” nie jest ani przeładowany szybkim tempem i nadmiarem wydarzeń, ani nie nudzi. Poza tym opowieść w tym tomie znów przyspiesza, co usatysfakcjonuje miłośników nieco krwawszej i bardziej dynamicznej akcji.

 


Ale poza podejściem do tematu, uwielbiam też w tej serii szatę graficzną. Ilustracje nie są skomplikowane, ba, są dość proste, ale jednocześnie odpowiednio wyraziste, nastrojowe i mające swój charakter. Kiedy trzeba, rysunki są dynamiczne i mroczne, nie brak w nich krwi, choć przecież całość jest łagodna i dość spokojna, jak na tego typu dzieło, a co najbardziej istotne, po prostu wpada w oko i zapada w pamięć.

 

Reasumując, warto. Obok „My Hero Academia”, „Dragon Ball Super” i „Plunderera” to mój ulubiony współczesny bitewniak. I seria, która dobrze sprawdza się po prostu jako dark fantasy, opowieść przygodowa i sympatryczna historia o dążeniu do celu.

 

Dziękuje wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.





Komentarze