Po poprzednim, nieco przestojowym tomie, w którym
bohaterowie mieli czas na zregenerowanie sił i odnalezienie się w nowej dla
nich sytuacji, „Miecz zabójcy demonów” wraca na bardziej dynamiczne tory. Akcja
przyspiesza, klimatycznych czy krwawszych scen nie brakuje, a całość wciąga
tak, jak zawsze. A że to wciąż jeden z najlepszych shounenów dostępnych na
polskim rynku, każdy miłośnik gatunku i serii będzie zadowolony.
Po ciężkiej walce z pająkami, Shinobu Kochou,
Tanjirou i reszta odzyskują siły i pod okiem Filarów ćwiczą Stały Oddech
Pełnego Skupienia. Wkrótce czeka na nich kolejne wyzwanie, a mianowicie muszą
przedostać się do Wiecznego Pociągu, gdzie demon zagraża pasażerom. Co więcej
szybko przekonują się, jak duże to wyzwanie, kiedy władający techniką krwi wróg
więzi ich w snach. Czy zdołają się oswobodzić i pokonać demona?
„Kimetsu no Yaiba” to, podobnie jak takie tytuły,
jak „Dragon Ball”, „Naruto” czy „My Hero Academia”, seria o której powiedziano
już niemal wszystko. Duży hit, którego kinowa odsłona pobiła wszelkie rekordy
popularności, a który w swej lekkości i staromodności stanowi nie tylko rzecz
atrakcyjną, ale i wyróżniającą się na rynku współczesnych bitewniaków.
„Miecz zabójcy demonów” to, jak wskazuje nazwa,
opowieść z pogranicza fantasy, horroru i typowych shounenów, gdzie bohaterowie
dużo walczą, dążąc do osiągnięcia konkretnego celu. Akcja jest tu szybka,
klimat udany, bo czasem naprawdę ociera się o grozę – lekką i delikatną, ale
jednak – a całość osadzona została w fantastycznych realiach, całkiem
przyjemnie skrojonych zresztą. Co warto docenić to fakt, że „Kimetsu no Yaiba”
nie jest ani przeładowany szybkim tempem i nadmiarem wydarzeń, ani nie nudzi.
Poza tym opowieść w tym tomie znów przyspiesza, co usatysfakcjonuje miłośników
nieco krwawszej i bardziej dynamicznej akcji.
Ale poza podejściem do tematu, uwielbiam też w tej
serii szatę graficzną. Ilustracje nie są skomplikowane, ba, są dość proste, ale
jednocześnie odpowiednio wyraziste, nastrojowe i mające swój charakter. Kiedy
trzeba, rysunki są dynamiczne i mroczne, nie brak w nich krwi, choć przecież
całość jest łagodna i dość spokojna, jak na tego typu dzieło, a co najbardziej
istotne, po prostu wpada w oko i zapada w pamięć.
Reasumując, warto. Obok „My Hero Academia”, „Dragon
Ball Super” i „Plunderera” to mój ulubiony współczesny bitewniak. I seria,
która dobrze sprawdza się po prostu jako dark fantasy, opowieść przygodowa i
sympatryczna historia o dążeniu do celu.
Dziękuje wydawnictwu Waneko za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz