Neon Genesis Evangelion #1 – Yoshiyuki Sadamoto

NOWA KSIĘGA STWORZENIA


„Neon Genesis Evangelion” to dzieło – nieważne czy w formie mangowej, czy anime – kultowe. Legenda, wciąż żywa, dzięki kolejnym filmom kinowym z serii „Rebuild”. Wciąż jednak warto wracać do jej początków i tego, jaka była w tamtym okresie. A była iście rewelacyjna i niezapomniana.

 

Jest rok 2015. Do Tokio 3 przybywa nastoletni Shinji Ikari, wezwany przez swojego ojca, którego nie widział od lat. Na miejscu trafia na walkę istoty zwanej Aniołem z robotem dowodzonym przez jedną z pilotek ojca. Gdy dziewczyna zostaje ranna, to Shinji ma ją zastąpić. Ale czy niepewny siebie, zdeprecjonowany chłopak, który nie potrafi odnaleźć się ani w tym świecie, ani własnej głowie, ma jakąkolwiek szansę? Czym są anioły, a czym wielkie mecha zwane Evami? I jakie jeszcze tajemnice skrywają te miejsca i wydarzenia?

 

„NGE” to kultowe i kontrowersyjne anime z połowy lat 90 XX w. Anime pełne symboliki i psychologii, głębokie, bogate w akcę i napięcie. Manga na jego podstawie jest dokładnie taka sama, choć jednocześnie pełna mniej zauważalnych na pierwszy rzut oka różnic. Nic w tym jednak dziwnego, ukazywała się równocześnie z anime, co wymusiło na niej kilka zmian. W pierwszym tomie nie widać jeszcze tego tak bardzo, ale też nie pozostaje to niezauważone.

 

W tym miejscu śmiało można powiedzieć, że tam, gdzie anime w pierwszej połowie bardziej stawiało na widowiskowe pojedynki niż spychologię postaci i niezapomniany, pełen tajemnic klimat, manga od razu wkracza w bardziej symboliczne i niepewne rejony. Dużo niejasności, podsycające ciekawość sceny i skupienie na bohaterach, z jednoczesnym nie żałowaniem akcji, wychodzi komiksowej wersji na dobre. A jeszcze będzie to widać w kolejnych tomach, które będą mogły nieco swobodniej i na dłuższą metę snuć niektóre wątki i zmieniać je (nawet do tego stopnia, że umiera w nich postać, która w anime żyje).

 


Co się zaś tyczy warstwy graficznej, to jest jak zwykle mistrzowska. Może nieco niechlujna, ale jakże imponująca rozmachem, operowaniem światłocieniem, klimatem, realizmem... W mangach na podstawie animacji kreska zawsze jest nieco grubsza, kadry większe, a całość uproszczona, ale w tym wypadku doskonale pasuje to do komiksu. To, co zawsze służy przyspieszeniu pracy nad takim tytułem, czyli duża ilość czerni, pozwalająca unikać siedzenia nad rysowaniem teł oraz rastry zapełniające pustkę, tu przydaje klimatu, który po prostu się kocha. I naprawdę wyśmienicie wygląda. Choć, oczywiście, nie brak tu także scen pełnych detali.

 

W skrócie: to manga, którą warto polecić każdemu. Nie tylko fanom komiksu. Nawet jeśli temat mecha, tak jak i mi, wydaje im się czymś absolutnie nie dla nich. Czeka bowiem na nich nie tylko świetna rozrywka, ale tez i całkiem mądra lektura, nad którą nieraz będą się zastanawiać – lektura potem wielokrotnie kopiowana, choćby przez Tsutomu Niheiego w jego „Rycerzach Sidonii”.

Komentarze