„Opowieści podręcznej” chyba nikomu nie trzeba
przedstawiać. Kultowa książka cenionej pisarki – nie do końca spełniona, ale
warta uwagi – zekranizowana swego czasu w formie całkiem udanego filmu, w
ostatnich latach doczekała się popularnej serialowej wersji (wersji, która nie
kupiła mnie tak, jak bym na to liczył, ale nie była złą produkcją). Na fali
popularności serialu jednak zrodziła się powieść graficzna właśnie debiutująca
na polskim rynku. I jest to komiks wart uwagi nie tylko, jako adaptacja utworu
literackiego.
Treść „Opowieści podręcznej” jest chyba znana
każdemu. Dla formalności jednak przypomnę, o co tutaj chodzi.
Świat, w którym żyje nasza bohaterka, Freda, cierpi
na niedobór narodzin dzieci. Jednocześnie to świat, w którym kobiety nie mają
niemal żadnych praw. Najgorzej zaś mają tzw. Podręczne, których rola jest tylko
jedna: dać się zapłodnić. I do nich należy właśnie Freda, która jednak pamięta
czasy, kiedy była wolna. Ale czy tamten świat może wrócić?
Kwestia praw kobiet jest ostatnio głośnym tematem.
Tematem jednak mocno mylonym z chęcią uniknięcia odpowiedzialności. Bo jeśli
ktoś uprawia seks, chyba ma świadomość, czym może to grozić i potrafi się
zabezpieczyć, a gdy coś idzie nie po jego myśli, jako dojrzały i myślący
człowiek, przyjąć konsekwencje (a jeśli w swej infantylności nie potrafi, chyba
nie powinien się za to zabierać). Dlaczego więc potem chce uniknąć tej
odpowiedzialności? To tak, jakby choćby pijany kierowca chciał uniknąć kary za
śmiertelny wypadek, bo skazanie go to nic innego, jak ograniczanie wolności
jego wyboru, prawda? A kwestiach powieszonych za robienie czegoś, co w ich
czasach było legalne też można by dyskutować, choćby zauważając, że ich
powieszenie, tak krytykowane przez autorkę, jest czynem legalnym, a zatem
czymś, co powinna uznać za właściwe. To tylko taka uwaga na marginesie, ale
myślę, że warta dodania. Wróćmy zatem do samej powieści graficznej.
O „Opowieści podręcznej”, jako takiej pisałem już w
kiedyś osobnym
tekście, więc nie będę się powtarzał. Treść nie uległa bowiem zmianom, bo
Nault dość wiernie przeniosła fabułę na strony komiksu. Pozwólcie więc, że
skupię się na tym, jak pozycja wypadła, jako adaptacja. A wypadła dobrze.
Owszem, pewne skróty zostały tu wymuszone przez samą materię opowieści, a
twarze na ilustracjach czasem bywają koślawe, ale to drobiazgi. Cała reszta
jest udana. Autorka w dobrym stylu przenosi pierwowzór na kanwę nowego medium,
czasem jej prace są klimatyczne, czasem można trafić na poruszające momenty, co
głównie zawdzięczamy powieści Atwood, ale i w konwersji na rysunki też potrafi
tkwić spora siła.
Do tego mamy świetne wydanie na papierze kredowym,
w dobrej cenie. W konsekwencji w ręce czytelników trafiona dobry komiks,
skłaniający do zastanowienia i dobrze wykonany. Przede wszystkim jednak to po
prostu dobra adaptacja kultowej powieści i fanom pierwowzoru warto ją polecić.
Dziękuję wydawnictwu Jaguar za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz