„Iznogud” raz jeszcze przybywa na polski rynek w
zbiorczym tomie swoich przygód. Tym razem na miłośników tej przez lata
zapomnianej przez polskich wydawców serii czeka nie lada gratka, bo zebrane tu
komiksy są materiałem dotąd czytelnikom nad Wisłą nieznanym. Najważniejsze
jednak pozostaje to, że są to albumy absolutnie poznania warte, bo „Iznogud” to
obok „Asteriksa” i „Mikołajka” najdoskonalsze z dzieł René Goscinnego.
Wezyr Iznogud, człek wzrostu może i niewielkiego,
ale wielkich ambicji, ma w swoim życiu jedno marzenie: chce zostać kalifem w
miejsce kalifa. A żeby tego dokonać zrobi dosłownie wszystko, chociaż przecież
i tak zajmuje już wysokie stanowisko, a kalif to poczciwy człowiek. I tak samo
jest w tym tomie. Rzucenie kalifa na pożarcie tygrysom? Próba wymazania jego pamięci?
Zastawienie na niego pułapki? To tylko niektóre z szalonych – i jakże nieskutecznych
– pomysłów, jakie przyjdą mu do głowy. Ale co z nich wszystkich wyniknie? I jak
nasz Iznogud po raz kolejny ucierpi na tym wszystkim?
Historia wydawania „Iznoguda” na polskim rynku sięga
niemal ćwierć wieku wstecz, gdy w krótkich formach publikowanych na łamach
magazynu „Świat komiksu”. Dwa lata później zaczęto wydawać cykl w formie
albumów – nie po kolei, ale ze względu na luźną formę całości, w niczym to nie
przeszkadzało – ale po sześciu z nich, dziewiętnaście lat temu zarzucono
publikację. Ale niedawno Egmont zaczął wznawiać całość w formie zbiorczych
tomów, tym razem oferując komplet ułożonych chronologicznie części. Każdy z
nich zawierał wiec opowieści wcześniej nieznane, ale dopiero trzeci tom w całości jest z nich złożony.
Wracając jednak do samego komiksu, „Iznogud” to
specyficzna, ale jakże charakterystyczna dla Goscinnego seria. Jak zawsze w swojej
twórczości scenarzysta ten bawi się zarówno nazwami i nazwiskami, co tak
urzekało choćby w „Asteriksie”, a także stereotypami odnośnie arabskich krajów.
Żartuje też z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. W konsekwencji dostajemy kawał
doskonałej satyry, gdzie opowieści dla dzieci zyskują głębię, którą w pełni
zrozumieją i docenią dopiero dorośli. Pozostaje przy tym ciekawa, pełna akcji,
przygód i humoru dobranego tak, by można się nim było zachwycać nawet bez
zagłębiania się w jego drugą warstwę.
Do tego mamy oczywiście zachwycającą szatę
graficzną i doskonałe wydanie, o którym nie sposób nie wspomnieć. A po lekturze
pozostaje nie tylko niedosyt, ale także żal, że na podstawie tej serii nie powstał
film z Louisem de Funèsem, który nie tylko idealnie by pasował do tej roli, ale
też i chciano by ją zgrał. Na szczęście mamy komiksy i możemy się nimi cieszyć
i zachwycać. Pokolenie, które czytało je, gdy wychodziły po raz pierwszy
dorosło teraz, skończyło już studia, pracuje, może zestarzało się, jeśli nie
było wtedy tak młode, ale seria w niczym się nie zestarzała. Co więcej bawi tak
samo i urzeka czytelników niezależnie od wieku. Dlatego polecam gorąco.
A wydawnictwu Egmont dziękuję za udostępnienie
egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz