Strażniczki słońca – Maja Lunde, Lisa Aisato

WIOSENNE TAJEMNICE

 

To, co wydawało się jednorazową – choć trzeba przyznać, że zachwycając – przygodą, zatytułowaną „Śnieżna siostra”, właśnie doczekało się ciągu dalszego w postaci „Strażniczki słońca”. I jest to ciąg dalszy niemal równie urzekający, co część pierwsza. Dlaczego niemal? Tylko dlatego, że ja osobiście wolę klimaty Świąt Bożego Narodzenia, niż wiosenne atrakcje. Ale trzeba przyznać, że autorki zachowały poziom poprzedniego tomu i znów oferują nam naprawdę świetną literaturę dla całej rodziny, która najmocniej zachwyca ilustracjami.

 

Lilia o słońcu może jedynie pomarzyć, powspominać. Chociaż czy może wspominać coś, co pamięta z czasów, gdy miała niecały roczek? Od tamtej pory jej świat to szarość, lejący deszcz i monotonia. Tutaj nawet nic nie chce rosnąć. A jednak dziadek ciągle przynosi świeże owoce i warzywa i karmi nimi mieszkańców wioski. Czyżby hodował je w swojej szklarni? A może jednak chodzi o coś zupełnie innego?

Wkrótce Lilia zaczyna odkrywać tajemnice otaczającego ją świata, kiedy trafia do zakazanego lasu a stamtąd ścieżką do ukrytej doliny pełnej zieleni i życia. to, co tam na nią czeka, odmieni jej życie. Ale czy tylko jej?

 

Chociaż moje dzieciństwo przypadło na wczesne lata 90., czyli okres prawdziwego boomu na całe bogactwo magazynów, książek i komiksów dla dzieci, czerpanych pełnymi garściami zza Wielkiej Wody, co dotąd na taką skalę się nie zdarzało, muszę przyznać, że i tak brakowało takich publikacji, jakie mają współcześni odbiorcy. Nie żebym kiedyś czuł czegoś brak, do dziś niektóre rzeczy pozostają niedoścignione (obecnie, a kiedyś wydawany „Kaczor Donald” to dwa zupełnie inny światy), ale kiedy patrzę na ilustrowane edycje „Harry’ego Pottera”  czy dzieła takie, jak to, aż żałuję, że nie miałem okazji czytać ich w dzieciństwie. Z drugiej strony nadal potrafię się nimi po dziecięcemu zachwycić, więc niewiele straciłem.

 


Wracając jednak do dzieła duetu pań Lunde / Aisato, to tak, jak na „Śnieżną siostrę” rzuciłem się z dużą ochotą, tak i rzuciłem się na „Strażniczkę słońca”. Maja Lunde, autorka świetnych powieści „Historii pszczół” i „Błękit”, która swoją twórczością zdołała mnie pozytywnie zaskoczyć i nigdy nie zawieść także w literaturze dziecięcej pokazała na co ją stać. „Strażniczka słońca” to dobrze napisana, ciepła, nastrojowa i wzruszająca opowieść o wiośnie, rodzącym się życiu i nadziei. Styl nie jest skomplikowany, ale wyrazisty, bohaterowie sympatyczni i zapadający w pamięć, a klimat urzekający. Całość na dodatek ma też wymiar dydaktyczny, przesłanie, sporo mądrości i mnóstwo uroku. Nic dziwnego, że powieść tak wciąga, bawi, emocjonuje, poucza i dostarcza przeżyć, które autentycznie na długo zostają z czytelnikami.

 

Pomaga w tym oczywiście doskonała szata graficzna. Barwne, przesycone zarówno mrokiem, jak i ciepłym klimatem ilustracje w wykonaniu Lisy Aisato, budują doskonały nastrój, że nawet one same wystarczyłyby, by zachwycać się „Strażniczką słońca”. Są bowiem i realistyczne, i bajkowe, szczegółowe i dopracowane i pod wieloma względami przypominają wspomnianego już ilustrowanego „Harry’ego Pottera”. Dodajcie jeszcze świetne wydanie i dostaniecie książkę, którą naprawdę warto polecić wszystkim dzieciom – i tym dużym, i tym małym. A że autorki już pracują nad kolejnymi dwoma częściami, będzie na co czekać.

Komentarze