Mali bogowie #1: Piorun do drapania – Christophe Cazenove, Philippe Larbier

BOGIEM BYĆ

 

Christophe Cazenove to jeden z ważniejszych współczesnych autorów europejskich komiksów familijnych naznaczonych solidną dawką humoru. Na polskim rynku regularnie możemy czytać takie jego serie, jak znakomite „Sisters” (wparte udanym podwójnym albumem „Supersisters”), „Kasia i jej kot” czy jeden z tomów kontynuacji „Ptysia i Billa”. Teraz do tej listy dołącza kolejna seria pt. „Mali Bogowie”. I cóż tu można więcej dodać, jak nie to, że jest równie udana, co powyższe tytuły i gwarantuje udaną, pełną humoru zabawę dla całej rodziny.

 

Witajcie w świecie bogów Olimpu! Zeus, bóg bogów, wpada na pomysł by u jego boku zasiadły nowe bóstwa. Gdy dowiadują się o tym wszelkie niezwykłe stworzenia, postanawiają skorzystać z okazji i spędzić swoje marzenia by zasiąść na szczycie. Problem jest jednak taki, że ewentualny kandydat do boskości musi mieć jakąś konkretną moc: taką, która albo robi wrażenie, albo do czegoś się przydaje. A są tacy, jak Taurusek czy Atlas, którzy jeszcze nie mają pojęcia, jakimi zdolnościami właściwie władają. Czy zdołają je odkryć i zasiąść w panteonie? I co na nich czeka w trakcie kolejnych prób poznania swojej natury?

 

Ta seria wygląda tak,. Jakby „Sisters” spotkało disnejowskiego „Herkulesa”. To najlepsze porównanie, jakie przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o „Małych bogach”. Ale całkiem trafne, bo taki jest właśnie ten komiks. Lekki, prosty, zabawny. Czytając go, miałem wrażenie, jakbym czytał spin-off jakiejś animacji, gdzie bohaterami są postacie w głównej serii poboczne, a jednak o wiele bardziej warte uwagi, niż te wiodące.

 


Oczywiście „Mali bogowie” to po prostu prosta, sympatyczna seria dla młodych i nie tylko. Śmielszy, bawi się mitologią grecką (co docenią starsi), ma też pewien wymiar edukacyjny (przybliża mitologiczne ciekawostki) i dydaktyczny. W nieskomplikowanych przygodach dosiejmy dokładnie to, co obiecują nam zarówno przynależność gatunkowa i tematyczna, jak i nazwiska twórców.

 

Do tego mamy ładne, cartoonowe ilustracje, łączące w sobie klasykę i współczesną nutę, dobrze pasujący kolor i świetne wydanie. W skrócie, udana seria dla całej rodziny. Coś, co bawi i uczy, nie nudzi i po prostu pozostaje uroczą i ujmującą opowieścią przygodowo-fantastyczną spod szyldu komediowych wygłupów i szaleństw.

 

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze