„Sandman” to jedna z najbardziej kultowych i
cenionych serii w dziejach komiksu. Uznana za najlepszy tytuł linii wydawniczej
dla dorosłych od DC, Vertigo (z czym się absolutnie nie zgadzam, bo
„Kaznodzieja” jest o niebo lepszy), do dziś stanowi obiekt uwielbienia milionów
czytelników. I nawet, jeśli rzecz jest przereklamowana, to jednak wciąż bardzo
dobrego, momentami rewelacyjnego komiksu, który każdy powinien poznać. Tym
bardziej, że właśnie doczekał się nowej reedycji na naszym rynku.
Okultystyczna grupa pragnie uwięzić samą Śmierć i
korzystać z jej mocy. W wyniku rytuału mającego im to umożliwić chwytają jednak
jej brata, Sandmana, władcę snów. Nie wiedząc za bardzo, co z tyhm faktem
począć, sekciarze trzymają go przez kilkadziesiąt lat w swoistym więzieniu, a
tymczasem nasz świat nęka epidemia senności. Co się jednak stanie, gdy Morfeusz
wydostanie się na wolność? I co czeka na niego po tych wszystkich latach?
Oto początek jednej z najbardziej epickich serii
komiksowych i zarazem jednej z najlepszych w historii. Serii, która biła
rekordy popularności i zdobywania nagród. Serii, która dała początek odważnemu
cyklowi komiksów dla dojrzałych czytelników, linii Vertigo. Tak przynajmniej
utarło się o niej mówić. I coś w tym jest, choć nie do końca.
Scenariusz napisał tu niezły autor szeroko pojętej
fantastyki, ocierającej się o klimaty grozy, Neil Gaiman. Niezły, bo jego
książki, choć mające swój urok, najczęściej są po prostu jedynie przyzwoitą
rozrywką bez głębi. Wyszła z tego fantastyczna (pod względem treści i jakości)
opowieść osadzona w mitach i historii, zadziwiająco jak na Gaimana
filozoficzna, często gorzka, a zarazem niekiedy do bólu wręcz prawdziwa. Bardzo
klimatyczna przy tym, co stanowi jej największy plus, ciekawie pomyślana, ale
ma zasadniczy minus: brak tu prawdziwej głębi. Gaiman bawi się motywami i
legendami, ale nie skłania do myślenia tak, jak chciał to zrobić. „Kaznodzieja”
czy „Hellblazer”, choć skrajnie kontrowersyjne, poruszały ważkie kwestie, nad
którymi trzeba się było pochylić, zadumać, wyrobić własne zdanie, a „Preludia i
nokturny” jedynie się o to ocierają. To rozrywka, utrzymana na naprawdę wysokim
poziomie, ale tylko rozrywka. Choć już samo to należałoby przecież bardzo
docenić.
Strona graficzna to klasyczna kreska kojarząca się
ze starymi horrorami od EC Comics czy „Sagą o Potworze z Bagien”. Świetna,
klimatyczna, pełna detali i rewelacyjnie dobranego w swej stonowanej prostocie
koloru, stanowi największy plus całego albumu. Na szczególną uwagę zasługują
jednak oniryczne, niemal wyrwane ze snów okładki McKeana, które są małymi
dziełami sztuki. I właśnie patrzenie na stronę graficzną tego albumu staje się
prawdziwą przyjemnością, która podnosi jego poziom, dodając grozy i siły
wyrazu.
Efekt finalny, jako całości, jest bardzo, bardzo
dobry. Jako rozrywka to rzecz iście rewelacyjna i porywająca klimatem, bawiąca
się przy tym konwekcją i potrafiąca zaskoczyć. Jako dzieło z wyższej półki natomiast
bardziej wymagających czytelników może jednak nieco rozczarować. Nie zmienia to
jednak faktu, że „Sandman” to jeden z tych komiksów, które trzeba koniecznie
znać. A przy okazji znać go warto, bo jak na czasy, w których powstał i jakość,
jaka wówczas obowiązywała, wyznaczał nowe standardy, ocierał się o rewolucyjne
podejście do tematu i po dziś dzień pozostaje wciągającą i całkiem
satysfakcjonującą lekturą, o jakiej się pamięta.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz