The Goon: Kolekcja, tom 5 - Eric Powell

(Z)GOON

 

„The Goon”, „Zbir”, czy jak wolicie nazywać tę serię, właśnie dotarł do końca swojej drogi. Piąty zbiorczy tom to zarazem ostatni album serii. Serii, do której autor co prawda w ostatnim czasie powrócił, ale co będzie z nią dalej, to pieśń przyszłości. A póki co w nasze ręce trafia kolejny potężny, bo niemal pięćsetstronicowy wolumin, który warto jest poznać. Bo „Goon”, choć nie jest serią dla wszystkich, stanowi tytuł, który miłośników nieszablonowej grozy podanej z wulgarnością i humorem potrafi autentycznie zachwycić.

 

Kapłan Zombie powraca! A to dopiero początek Końca co prawda, ale jednak! Co tu robi Billy the Kid? Czym jest ta gadająca po łacińsku Godzilla? Gdy szaleństwo nabiera tempa, wydarzyć może się dosłownie wszystko! Czyli, jak zawsze…

 

„The Goon” to dziwna seria. Z jednej strony mamy tu do czynienia z nastrojowym horrorem, dziejącym się na terenach wiecznie zasnutych mgłą i zaludnionych przez wszelkiej maści stwory, z drugiej to opowieści noir, z trzeciej science fiction rodem ze złotej ery lat 50., z czwartej zaś komedia i to taka często metafikcyjna, żartująca z samej materii opowieści graficznych. Właściwie wiele jeszcze można by wymienić, bo seria Powella to dziecko, jakie mógłby począć Ed Wood, gdyby zapłodnił Mela Brooksa i razem wychowali je na cmentarzu, zabranym z planu filmowych horrorów z studia Universal, który potem trafił w ręce Tromy, by skończyć jako dekoracja tandetnych filmów grozy z lat 80. XX wieku.

 


Powell wziął w tej serii wszystko to, za co kochał beznadziejną fantastykę z okresu pierwszej dekady po drugiej wojnie światowej, horrory z lat 20. do 80., noir, groszowe opowieści z dreszczykiem czy wątkiem kryminalnym, komiksy wyklętej oficyny E.C. Comics i wiele więcej, wiedział jednak, że poważny hołd zabije tę serię kiczem i tandetą, więc podlał go jeszcze większą porcją kiczu i tandety i opakował w zabawne ciuszki. Nie zawsze super mu to wychodzi, są momenty, które mnie nie bawią, ale większość „The Goon” to kawał świetnych opowieści, w których torturowanie ludzi śmieszy do łez, lejąca się krew ma więcej uroku niż pole pełne pięknych kwiatów, a mgła, mrok, szaleńcy, zombie i wszelkie temu podobne kiczowate elementy i horrorowe tałatajstwo budzi więcej pozytywnych emocji, niż piękno świtu wstającego nad łanami pszenicy czy innego składnika bimbru, którym za chwile struje się cała wieś…

 


Ale co to ja chciałem… A, tak! „The Goon” jest dobry. Jest śmieszny. Jest nastrojowy. Jest też dynamiczny i pomysłowy, chociaż złożony został z niezliczonych klisz. No i jest wyśmienicie zilustrowany – mamy tu i realizm, i cartoonowość i wiele więcej – a przy okazji doskonale wydany. Tom gruby, niczym muskuły Zbira, oprawa twarda, jak jego głowa, do tego obwoluta, papier kredowy (trudno się takim podetrzeć, więc z miejsca już wiadomo, że nie jest to komiks do… wiecie, o co mi chodzi), dodatki… W skrócie, kto lubi horrory, powinien poznać. Może nie każdego „Zbir” kupi, ale warto by każdy spróbował czy to nie opowieść dla niego. W końcu nie przypadkiem jest to seria tak kultowa.







Komentarze