„The Goon”, „Zbir”, czy jak wolicie nazywać tę
serię, właśnie dotarł do końca swojej drogi. Piąty zbiorczy tom to zarazem
ostatni album serii. Serii, do której autor co prawda w ostatnim czasie powrócił,
ale co będzie z nią dalej, to pieśń przyszłości. A póki co w nasze ręce trafia
kolejny potężny, bo niemal pięćsetstronicowy wolumin, który warto jest poznać.
Bo „Goon”, choć nie jest serią dla wszystkich, stanowi tytuł, który miłośników nieszablonowej
grozy podanej z wulgarnością i humorem potrafi autentycznie zachwycić.
Kapłan Zombie powraca! A to dopiero początek Końca
co prawda, ale jednak! Co tu robi Billy the Kid? Czym jest ta gadająca po
łacińsku Godzilla? Gdy szaleństwo nabiera tempa, wydarzyć może się dosłownie
wszystko! Czyli, jak zawsze…
„The Goon” to dziwna seria. Z jednej strony mamy tu
do czynienia z nastrojowym horrorem, dziejącym się na terenach wiecznie
zasnutych mgłą i zaludnionych przez wszelkiej maści stwory, z drugiej to
opowieści noir, z trzeciej science fiction rodem ze złotej ery lat 50., z
czwartej zaś komedia i to taka często metafikcyjna, żartująca z samej materii
opowieści graficznych. Właściwie wiele jeszcze można by wymienić, bo seria
Powella to dziecko, jakie mógłby począć Ed Wood, gdyby zapłodnił Mela Brooksa i
razem wychowali je na cmentarzu, zabranym z planu filmowych horrorów z studia
Universal, który potem trafił w ręce Tromy, by skończyć jako dekoracja
tandetnych filmów grozy z lat 80. XX wieku.
Powell wziął w tej serii wszystko to, za co kochał
beznadziejną fantastykę z okresu pierwszej dekady po drugiej wojnie światowej,
horrory z lat 20. do 80., noir, groszowe opowieści z dreszczykiem czy wątkiem kryminalnym,
komiksy wyklętej oficyny E.C. Comics i wiele więcej, wiedział jednak, że poważny
hołd zabije tę serię kiczem i tandetą, więc podlał go jeszcze większą porcją
kiczu i tandety i opakował w zabawne ciuszki. Nie zawsze super mu to wychodzi,
są momenty, które mnie nie bawią, ale większość „The Goon” to kawał świetnych
opowieści, w których torturowanie ludzi śmieszy do łez, lejąca się krew ma
więcej uroku niż pole pełne pięknych kwiatów, a mgła, mrok, szaleńcy, zombie i
wszelkie temu podobne kiczowate elementy i horrorowe tałatajstwo budzi więcej
pozytywnych emocji, niż piękno świtu wstającego nad łanami pszenicy czy innego
składnika bimbru, którym za chwile struje się cała wieś…
Ale co to ja chciałem… A, tak! „The Goon” jest
dobry. Jest śmieszny. Jest nastrojowy. Jest też dynamiczny i pomysłowy, chociaż
złożony został z niezliczonych klisz. No i jest wyśmienicie zilustrowany – mamy
tu i realizm, i cartoonowość i wiele więcej – a przy okazji doskonale wydany. Tom
gruby, niczym muskuły Zbira, oprawa twarda, jak jego głowa, do tego obwoluta,
papier kredowy (trudno się takim podetrzeć, więc z miejsca już wiadomo, że nie
jest to komiks do… wiecie, o co mi chodzi), dodatki… W skrócie, kto lubi
horrory, powinien poznać. Może nie każdego „Zbir” kupi, ale warto by każdy
spróbował czy to nie opowieść dla niego. W końcu nie przypadkiem jest to seria
tak kultowa.
Komentarze
Prześlij komentarz