Kid Lucky #1: Uczeń kowboja – Achdé

KAŻDY KIEDYŚ BYŁ DZIECKIEM

 

Dziecięce przygody bohaterów, których znamy z ich dorosłego życia nie są niczym nowym. Wystarczy wspomnieć album „Jak Obeliks wpadł do kociołka, kiedy był mały”. Teraz czytelnicy mają okazję poznać dziecięce przygody Lucky Luke'a. I chociaż, jak wszystkie współczesne albumy serii, nie jest to poziom najlepszych prac, do jakich przyzwyczaił nas René Goscinny, to nadal mamy tu do czynienia z sympatrycznym komiksem dla całej rodziny i przyjemnym hołdem złożonym legendarnej już przecież serii.

 

Każdy zna Lucky Luke’a. Najsłynniejszy kowboj na Dzikim Zachodzie, najszybszy, strzelający szybciej, niż jego cień. Przestępcy się go boją, dobrzy ludzie szukają u niego ratunku i pomocy. Ale jaki był, kiedy był dzieckiem?

Jego historia zaczyna się od znalezienia na pustyni spalonego wozu osadników, obok którego loży płaczące niemowlę. Dziecko trafia pod opiekę właścicielki salonu i szeryfa, otrzymuje imię Luke, a ze względu na swe szczęcie, przydomek Lucky. Dziecko ma jednak tyle szczęścia, ile talentu do psot. Ale co z nich wyniknie?

 

Twórca tego tomu, ,Achdé, to zdecydowanie jeden z ciekawszych kontynuatorów spuścizny Goscinnego, tworzących albumy z głównej serii o Lucky Luke’u. To on dał nam takie tomy, jak „Piękna prowincja”, „Ziemia obiecana” czy „Kowboj w Paryżu”, wykorzystując nieźle satyryczny potencjał serii i bawiąc się jej schematami, motywami i czasem ocierając o niemalże metafikcję (wysłać bohatera z Dzikiego Zachodu do Francji we frankońskiej serii komiksowej to już niemalże metafikcja przecież). A co robi w serii „Kid Lucky”?

 


Na pewno jest to opowieść lżejsza i prostsza, chociaż niewiele od głównego cyklu. Postacie wyglądają tak, jakby zostały stworzone w technice SD, doskonale znanej miłośnikom mangi i anime, czyli Super Deformed, gdzie znane postacie ukazane są niemal karykaturalnie, w stylu dziecinnym (zwanym też chibi), ich przygody też nie są tak poważne, jak w głównym cyklu (o ile o powadze można tu mówić), ale zabawa jest podobna jakościowo.

 

Jak główne tomy, tak i ten jest lekki, prosty, śmieszny i uroczy. Album czyta się szybko, lekko i przyjemnie, graficznie też jest miły dla oka, a jako całość stanowi sympatyczne uzupełnienie kultowej opowieści. Tak samo, jak wydany jakiś czas temu, skierowany do starszych odbiorców i ukazany w poważnym stylu „Człowiek, który zabił Lucky Luke’a”. Kto lubi serię, polubi też tą część przygód dzielnego kowboja.

 

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze