Gdyby patrzeć na ten tomik przez pryzmat serialu
anime, to całość powinna zakończyć się góra na kolejnej części. Hideaki Anno,
kręcąc „Neon Genesis Evangelion”, na początku skupiał się na typowym mecha, a
kiedy opowieść zaczęła się rozkręcać, zmuszony został przyspieszyć ją i
zakończyć niemal z marszu. Na dodatek nie w sposób, w jaki chciał, przez co
potem musiał zrealizować jeszcze film kinowy „End of Evangelion”, wreszcie
opowiadając finał, jaki mu się zamarzył. Ale manga, która idzie innymi nieco
drogami, rozwija wątek Kaworu, jednej z ciekawszych postaci, która w
pierwowzorze na ekranie była może ze dwadzieścia minut, wprowadzając ją w tym
momencie i… Zmieniając zupełnie jego charakter. Co, o dziwo, wyszło opowieści
na dobre.
Stan psychiczny Asuki pogarsza się po ostatnich
wydarzeniach. Jej synchronizacja z Evą spada, a to stanowi poważny problem.
Nadchodząca walka z aniołem, który zachowuje się inaczej, niż dotychczasowe,
będzie również rozstrzygająca dla kariery dziewczyny, a ta z każdą chwilą staje
się coraz bardziej rozchwiana…
Tymczasem Shinji, który po śmierci Tojiego nie jest
w stanie wrócić do szkoły i stawić czoła przyjaciołom, w ruinach miasta spotyka
tajemniczego Kaworu Nagisę. Chłopak wydaje się zupełnie pozbawiony emocji i
ludzkich uczuć, co ciekawsze okazuje się, że to on został wybrany na Piąte
Dziecko. Nikt jednak nie ma pojęcia, że to marionetka Seele, która ma
zinfiltrować Nerv i wprowadzić w życie ich plany…
Kaworu to jedna z moich ulubionych postaci w anime.
Dlatego tak bardzo żałowałem, że nie pojawił się tam na dłużej, niż tylko jeden
epizod. I dlatego też cieszyłem się, że potem powrócił w filmach kinowych z
serii „Rebuild of Evangelion”, dając nam się lepiej poznać. To, co jednak
widzieliśmy w pełnometrażowych produkcjach, mocno oparte jest na tym, co
znajduje się w mandze. Nie wiem, czy to Sadamoto, jak krążą plotki, znał
oryginalny zamysł Anno i przeniósł go na strony komiksu, a w filmach Anno do
tego wrócił, czy też może Anno inspirował się wizją Sadamoto, ale tak czy
inaczej wątki i konkretne sceny przenikają się tu wzajemnie w różnych
evangelionowych mediach. Co bardzo pasuje do opowieści i ostatnich wyjaśnień z
filmu „Thrice Upon a Time”.
Poza tym mamy tu akcję, klimat, tajemnice, świetną
stronę obyczajową… Długo można by wymieniać. Cieszy przede wszystkim
konsekwentne rozwijanie postaci, w tym Kaworu, którego w anime lubię, w mandze
zaś nie cierpię, ale jednak wciąż mnie intryguje. Dodajcie do tego wyśmienite
ilustracje i dobre wydanie, a dostaniecie komiks, który znać warto i trzeba.
Dlatego polecam gorąco. Polecam, zachęcam, namawiam. „Neon Genesis Evangelion’
jest tego wart.
Komentarze
Prześlij komentarz