Neon Genesis Evangelion #9 – Yoshiyuki Sadamoto

ŻYCIE W ZRUJNOWANYM MIEŚCIE

 

Gdyby patrzeć na ten tomik przez pryzmat serialu anime, to całość powinna zakończyć się góra na kolejnej części. Hideaki Anno, kręcąc „Neon Genesis Evangelion”, na początku skupiał się na typowym mecha, a kiedy opowieść zaczęła się rozkręcać, zmuszony został przyspieszyć ją i zakończyć niemal z marszu. Na dodatek nie w sposób, w jaki chciał, przez co potem musiał zrealizować jeszcze film kinowy „End of Evangelion”, wreszcie opowiadając finał, jaki mu się zamarzył. Ale manga, która idzie innymi nieco drogami, rozwija wątek Kaworu, jednej z ciekawszych postaci, która w pierwowzorze na ekranie była może ze dwadzieścia minut, wprowadzając ją w tym momencie i… Zmieniając zupełnie jego charakter. Co, o dziwo, wyszło opowieści na dobre.

 

Stan psychiczny Asuki pogarsza się po ostatnich wydarzeniach. Jej synchronizacja z Evą spada, a to stanowi poważny problem. Nadchodząca walka z aniołem, który zachowuje się inaczej, niż dotychczasowe, będzie również rozstrzygająca dla kariery dziewczyny, a ta z każdą chwilą staje się coraz bardziej rozchwiana…

Tymczasem Shinji, który po śmierci Tojiego nie jest w stanie wrócić do szkoły i stawić czoła przyjaciołom, w ruinach miasta spotyka tajemniczego Kaworu Nagisę. Chłopak wydaje się zupełnie pozbawiony emocji i ludzkich uczuć, co ciekawsze okazuje się, że to on został wybrany na Piąte Dziecko. Nikt jednak nie ma pojęcia, że to marionetka Seele, która ma zinfiltrować Nerv i wprowadzić w życie ich plany…

 


Kaworu to jedna z moich ulubionych postaci w anime. Dlatego tak bardzo żałowałem, że nie pojawił się tam na dłużej, niż tylko jeden epizod. I dlatego też cieszyłem się, że potem powrócił w filmach kinowych z serii „Rebuild of Evangelion”, dając nam się lepiej poznać. To, co jednak widzieliśmy w pełnometrażowych produkcjach, mocno oparte jest na tym, co znajduje się w mandze. Nie wiem, czy to Sadamoto, jak krążą plotki, znał oryginalny zamysł Anno i przeniósł go na strony komiksu, a w filmach Anno do tego wrócił, czy też może Anno inspirował się wizją Sadamoto, ale tak czy inaczej wątki i konkretne sceny przenikają się tu wzajemnie w różnych evangelionowych mediach. Co bardzo pasuje do opowieści i ostatnich wyjaśnień z filmu „Thrice Upon a Time”.

 

Poza tym mamy tu akcję, klimat, tajemnice, świetną stronę obyczajową… Długo można by wymieniać. Cieszy przede wszystkim konsekwentne rozwijanie postaci, w tym Kaworu, którego w anime lubię, w mandze zaś nie cierpię, ale jednak wciąż mnie intryguje. Dodajcie do tego wyśmienite ilustracje i dobre wydanie, a dostaniecie komiks, który znać warto i trzeba. Dlatego polecam gorąco. Polecam, zachęcam, namawiam. „Neon Genesis Evangelion’ jest tego wart.

Komentarze